Pomysł pochodzi z 1884 roku. Wówczas to niejaki Malloch, wędkarz ze szkockiego miasta Perth, odwrócił szpulę swojego kołowrotka bokiem do przodu. Nasiąknięty wodą, czepliwy sznur (żyłek przecież wtedy nie znano) mógł dzięki temu bez szczególnego oporu spadać zwojami, zamiast się ciężko odwijać. Autor usprawnienia nie mógł wtedy przypuszczać, jak zawrotną karierę zrobi jego pomysł, że po 100 latach kołowrotek o szpuli stałej, któremu dał oto początek, będzie używany powszechnie – czy trzeba czy nie. A także umożliwi rozwój całkiem nowych metod wędkowania, jak spinning i że byle żółtodziób z jego pomocą osiągnie donośność i celność rzutów, do jakich dawni mistrzowie dochodzili latami. Aż wreszcie ta właśnie konstrukcja (a nie wersja pierwotna, ze szpulą obrotową, używana już ponoć w starożytnych Chinach) będzie się w wędkarskim świecie kojarzyć z nazwą kołowrotek. Współczesnym jej odmianom poświęcimy nieco uwagi w końcowej części tego rozdziału (rys. 1).
1. Schemat budowy kołowrotka
1 – kabłąk, 2 – wodzik, 3 – stopka, 4 – korbka, 5 – nóżka, 6 – przełącznik blokady antyrewersyjnej,
7 – szpula, 8 – żyłka, 9 – pokrętło hamulca.
Tego wszystkiego zatem Malloch przewidzieć nie mógł. Ale i jego wynalazek był jeszcze nader ułomny. Zarzucanie zestawu – owszem, ułatwiał. Gorzej było jednak ze zwijaniem. Zadanie to dopiero po dwudziestu jeden latach rozwiązał tkacz Illingworth z angielskiego Bradfordu. Na modłę tkacką, bo jakże by. Uzupełnił mianowicie całość o obracający się wokół szpuli pazur, napędzany za pośrednictwem przekładni. To on nawijał linkę. Żeby się zaś układała równomiernie, z tą samą przekładnią sprzężona szpula wsuwała się i wysuwała. Każdy dostrzeże w tym zasadnicze zarysy konstrukcji współczesnej, przynajmniej tej najbardziej rozpowszechnionej.
Pazur (obecnie: wodzik) wydłużył się w niej o kabłąk, osadzony na bębnie zwanym rotorem. Otwierany na czas zarzucania, zamyka się przy pierwszym obrocie korbki, samoczynnie nagarniając żyłkę i naprowadzając ją na wodzik. Ten, przy dalszym obracaniu, układa ją zwojami na szpuli. Obrót rotora jest możliwy albo w obie strony, albo tylko w jedną (w kierunku nawijania), zależnie od położenia przełącznika blokady ruchu wstecznego. Szpula jest z osią połączona poprzez sprzęgiełko cierne o regulowanej sile oporu. Pospolicie nazywa sie je hamulcem. Kiedy na żyłkę działa odpowiednio duża siła, a rotor nie może się kręcić wstecz, sprzęgiełko zaczyna działać. Szpula obraca się, oddając żyłkę jak w zwykłym kołowrotku obrotowym. Siłę, przy której to następuje, nastawia się za pomocą pokrętki regulacyjnej.
Po tym krótkim określeniu nazw i funkcji poszczególnych jego zespołów możemy przejść do przeglądu rozwiązań i cech, mających wyraźniejsze znaczenie praktyczne. Z oczywistych względów przegląd ten może być tylko wyrywkowy.
Przy zarzucaniu liczą się przede wszystkim: ogólna poręczność a zwłaszcza lekkość kołowrotka, łatwość otwierania kabłąka, gładkość zewnętrznej krawędzi szpuli oraz należyte ułożenie żyłki. Pierwsze wymaganie udaje się coraz lepiej spełnić przez wprowadzanie kolejnych elementów z lekkich tworzyw sztucznych, zwłaszcza z włóknem węglowym. Zaczęło się od szpuli i obudowy. Ostatnio z tworzyw o wysokiej wytrzymałości mechanicznej wyrabia się także ślimacznice i koła zębate przekładni.
Należy tu wyraźnie rozróżnić obecne wysokiej klasy materiały od dawniej – a w niektórych wyrobach popularnych, jednorazowego użytku, jeszcze nadal – stosowanych tanich zamienników. Niejeden rzut wychodził haniebnie spudłowany właśnie dlatego, że żyłka zaczepiała o niewidoczną ryskę lub takie pęknięcie czy szczerbę na brzegu bakelitowej szpuli. W co podlejszych wersjach dawały się wręcz we znaki wylewki lub zgoła przesunięcia połówek formy. Te przynajmniej było widać; usunąć jednak z zachowaniem wymaganej gładkości, raczej się nie dawały. Toteż zdecydowaną wyższość wykazują szpule metalowe lub z włókna węglowego.
W konstrukcjach tradycyjnych łatwość operowania kabłąkiem sprowadzała się do tego, by dawał się ręcznie odwijać pod działaniem niewielkiej siły i w możliwie wielu pozycjach, czyli miał jak najmniej pozycji martwych. Ich obecność jest nie do uniknięcia przy samoczynnym zamykaniu. Od dość niedawna w coraz większej liczbie typów wprowadza się dodatkowe udogodnienie – tzw. autocast, co można przetłumaczyć jako samo rzut. Jest to dźwignia pozostająca w zasięgu wskazującego palca ręki trzymającej wędzisko. Jej pociągnięcie powoduje otwarcie kabłąka. Jeśli tym samym palcem nagarnie się żyłkę to druga ręka staje się przy zarzucaniu w ogóle zbędna. Ma to szczególnie znaczenie przy łowieniu w trudnych warunkach, kiedy np. trzeba się wychylić nad wodę, jednorącz obejmując pień nadbrzeżnego drzewa.
Na należyte ułożenie żyłki składa się kilka elementów. Pierwszy i najbardziej widoczny to właściwe napełnienie szpuli. Zwoje zewnętrzne powinny wypadać nieco (najczęściej 1 do 2 mm) od krawędzi (rys. 2). Zazwyczaj wytwórca podaje, jak to powinno w jego wyrobie wyglądać. Przepełnienie szpuli powoduje, że żyłka może się zsuwać kilkoma zwojami na raz, co w najlepszym razie zwiększa opór na przelotkach. W najgorszym prowadzi do nieprzyjemnych splątań. Niedopełnienie powoduje z kolei silne załamanie żyłki na krawędzi, co wybitnie zwiększa opór jej odwijania. Oczywiście, przy wyrzutach dalekich w jakimś momencie i tak do tego dochodzi. Wtedy jednak hamowanie i tak zazwyczaj bywa pożądane, dla lepszego układania się zestawu w locie.
2. Napełnianie szpuli (poprawne i niewłaściwe) oraz sposoby nawijania
Następnym elementem należytego ułożenia żyłki jest właściwe rozmieszczenie poszczególnych jej zwojów: równomierne, ze stałym niewielkim naprężeniem. Pierwsze to w głównej mierze kwestia właściwej konstrukcji, a zwłaszcza odpowiedniego skoku szpuli przy nawijaniu. Trzeba przy tym mieć na uwadze, że sporo zależy tu od średnicy żyłki. Liczba układanych obok siebie zwojów pozostaje bowiem stała. Dla jednych grubości będzie ona oznaczała rozmieszczenie równomierne, z niewielkimi co najwyżej odstępami. Przy większych – nie pomieszczą się one obok siebie; powstaną wygórzenia, nierówności, przeszkadzające potem w jednostajnym odwijaniu się. Przy mniejszych wreszcie – odstępy te staną się zbyt duże; zwoje kolejnych warstw będą się wkleszczały między zwoje głębszych, co także zwiększy opór odwijania. Tak więc nie można lekceważyć podanych przez wytwórcę zaleceń. Jeśli zaznacza np. że dany kołowrotek mieści od 100 m żyłki 0,40 do 200 m – 0,25, to tych granic trzeba się trzymać; nie zakładać ani 0,20 ani 0,50.
Odpowiednie naprężenie zwojów najłatwiej uzyskać przy pierwszym napełnieniu szpuli. Żyłka powinna wówczas stawiać niewielki opór. Można ją np. przepuścić przez grubą książkę (rys. 2). Warto tu także zwrócić uwagę na sposób odwijania ze szpuli fabrycznej, ale o tym za chwilę. Trudniej tę stałość naprężenia utrzymać w toku normalnego użytkowania. Zwłaszcza przy zwijaniu bez oporu, np. przy wybieraniu wybrzuszenia żyłki, trzeba ją przytrzymywać palcami drugiej ręki (rys. 2). Na wszelki wypadek warto też co jakiś czas rozwinąć cały pozostający w użyciu odcinek żyłki i nawinąć ponownie pod stałym naprężeniem. Na lądzie najlepiej zaczepić ją o coś, odejść rozwijając i następnie nawijać zbliżając się i starając się zachować przy tym stałe niewielkie ugięcie szczytówki. Lepiej robić to na wodzie, puszczając z nurtem lub za płynącą łódką żyłkę pustą, co najwyżej z jakimś krętlikiem czy agrafką. Podczas ponownego zwijania będzie się zarazem odkręcała.
Jej skręcenie bowiem to kolejny powód do złego opuszczania kołowrotka. Powstaje ono już podczas napełniania szpuli. Należy zwrócić uwagę, że żyłka układa się tu dwoma różnymi ruchami. Jeden przypomina nawijanie na zwykły kołowrotek obrotowy, drugi – nakładanie zwojów, jak to czynią marynarze przy cumowaniu (rys. 3).
3. Skręcanie się żyłki
a – czytelną ilustrację zjawiska stanowi odwijanie przewodu elektrycznego,
b – nawijanie przez przenoszenie zwojów (małe tarcie na wodziku),
c – przewijanie (duże tarcie na wodziku),
d – powstawanie splątań przy nadmiernym poluzowaniu żyłki skręconej.
Jeśli przy jednym zachowuje pierwotną postać, to przy drugim skręca się wokół własnej osi. Łatwo to sprawdzić zwijając np. dwużyłowy sznur elektryczny. Który z czynników przeważy – to zależy od bocznego oporu na wodziku i ewentualnie na przelotkach (jeśli nawijamy przez nie) oraz w urządzeniu naprężającym (zaproponowana wyżej książka). Jeśli skutek jest bliższy nakładaniu zwojów, to szpulę fabryczną należy też trzymać tak, aby żyłka spadała z niej zwojami; jak gdybyśmy przekładali zwoje z jednej na drugą. Tak to przyjmuje większość praktyków, a niektóre firmy wręcz sprzedają żyłkę na specjalnych szpulach, z których tak się ją właśnie odwija; można to robić tylko przez jedną, okrągłą ściankę, bo druga, większa i graniasta, nie pozwala.
Zdaniem innych, równie zresztą wiarygodnych, należy żyłkę odwijać normalnie, obracając szpulą. Wydaje się, że w sumie cały spór nie ma istotnego znaczenia. Skręcenie pierwotne bowiem jest niczym wobec tego, do którego dochodzi podczas łowienia. Zauważmy, że żyłka spada z kołowrotka zwojami, a wraca – przynajmniej częściowo – jak na zwykłą szpulę obrotową. Jeszcze bardziej się to potęguje, gdy w ruch wokół osi wprawia ją zestaw (np. błystka wirowa). Kolejną komplikację wprowadza uruchamianie sprzęgiełka, np. podczas ucieczki silnej ryby. Wtedy już żyłka odwija się na modłę czysto kręciołkową – wraca zaś na lllingworthową.
To ostatnie było zresztą powodem, dla którego firma Ryobi (Japonia) wprowadziła szczególną modyfikację konstrukcyjną. Poprzez sprzęgiełko mianowicie połączyła nie szpulę z osią, lecz rotor z mechanizmem napędowym. Wówczas podczas ucieczki ryby kręcił się on w drugą stronę. Żyłka odwijała się zatem tak samo jak nawijała. Nie bez dumy więc firma reklamowała swój wyrób jako jedyny nie skręcający linki. Był to jedyny kołowrotek ze szpulą naprawdę nieruchomą (nie licząc zapomnianej konstrukcji Staro firmy A. Glasera z Zurichu, opatentowanej przed ponad pół wiekiem).
Tak więc przyczyn skręcania żyłki jest wiele. Główny zaś skutek jest taki, że przy lada poluzowaniu zwija się ona, w najlepszym razie tworząc prostopadłe odgałęzienia (rys. 3). Często chwyta przy okazji zwoje sąsiednie – i to już rozpacz. Z żadnego innego powodu nie powstają tak fantazyjne brody, ptasie gniazda i inne kompozycje, nad którymi i pół dnia można przesiedzieć w nabożnym skupieniu, żeby wreszcie prasnąć wszystkim o ziemię i sięgnąć po nową szpulę. Jeśli się ją, rzecz jasna, ma pod ręką. A warto, gdyż często w wyniku rozplątywania żyłka zyskuje kilka miejsc wybitnie osłabionych – tam gdzie doszło do załamań lub zaciśnięcia supłów.
Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze jeden rodzaj niewłaściwego układania się żyłki – kiedy, mianowicie, wplątuje się ona w mechanizmy kołowrotka. Mogą wchodzić w grę części zewnętrzne, wystające: wspornik kabłąka, rzadziej korbka. Toteż zasadą konstrukcyjną jest unikanie wszelkich wypustów, wystających łbów śrub itd.
Gorzej z innym miejscem więźnięcia: mechanizmem pod szpulą. Konieczny luz między nią i rotorem działał na żyłkę nieodparcie kusząco. Wystarczał lekki podmuch wiatru, zakłócenie rytmu zwijania albo nie wiadomo co – żeby tam wpadła. Wyciągnięcie wymagało najczęściej zdjęcia szpuli. Przez ten czas ryba zdążała się zerwać lub błystka zaczepić; żyłka zaś wychodziła unurzana w smarze. Problem ten rozwiązało dopiero wprowadzenie konstrukcji typu Petticoat (rys. 4), w którym rotor wchodzi w odpowiednie wzdłużne wyżłobienie ścianki szpuli, jest więc przez nią osłonięty z dwóch stron. Tak z grubsza wyglądają elementy pracy kołowrotka istotne przy zarzucaniu.
4. Ochrona przed wplątywaniem żyłki w mechanizm
a – tradycyjna, b – szpula zewnętrzna, c – szpula typu „Petticoat”.
Zwijanie rozpoczyna się od zamknięcia kabłąka. Siła do tego potrzebna nie może być zbyt duża, bo trudno przecież szarpać się z korbką. Nie może też jednak być zbyt mała, gdyż dochodziłoby do przypadkowego zatrzaskiwania nie w czas. Ponieważ dużo tu zależy od indywidualnych upodobań oraz okoliczności zewnętrznych, niektórzy wytwórcy wbudowują regulator tej siły. Niejako przeciwieństwo tego udogodnienia stanowi rozwiązanie, stosowane w niektórych ciężkich kołowrotkach łososiowych. W ogóle rezygnuje się w nich z kabłąka, pozostawiając sam tylko pazur z wodzikiem. Żyłkę nakłada się na to ręcznie, co stanowi pewną niedogodność. Unika się jednak jednego punktu słabego (przy obrotowym umocowaniu wodzika, koniecznym w wersjach zwykłych, zdarza się – przy mocniejszym szarpnięciu – samoczynne otworzenie kabłąka).
Po zamknięciu kabłąka zaczyna pracować rotor z wodzikiem. Dla siły i szybkości nawijania znaczenie mają: łożyskowanie oraz wielkość przełożenia. We wszystkich nowoczesnych wyrobach markowych stosuje się łożyska kulkowe – przynajmniej w miejscu obrotu rotora. Często też umieszcza się drugie – na osi korbki. Jest to oznaczone albo schematycznym rysuneczkiem tego elementu, albo angielskim napisem Ball bearing, co właśnie znaczy łożysko kulkowe. Na szczegół ten warto zwracać uwagę, gdyż wiele firm oprócz kołowrotków wysokiej klasy wypuszcza ich tanie repliki, łożyskowane ślizgowo (panewkami). Szpula obraca się w nich z większym oporem (co łatwo sprawdzić popchnąwszy palcem i sprawdzając, jak długo się kręci), szybciej też następuje zużycie (o czym się jednak przekonujemy nie w czasie).
Przełożenie mieści się zazwyczaj między 1: 3,5 a 1 : 6,2 (na jeden obrót korbki trzy i pół do sześciu i 2 dziesiątych obrotu rotora). Niższe stosuje się w kołowrotkach ciężkich, przeznaczonych do zmagań siłowych. Wyższe – w lekkich, gdzie podczas walki nie oczekuje się szczególnych obciążeń, ważna jest natomiast możliwość szybkiego prowadzenia przynęty. Ostatnio coraz częściej przełożenie wyraża się nie stosunkiem obrotów, lecz długością żyłki zwiniętą podczas jednego obrotu korbki. Jest to miara znacznie praktyczniejsza. Zwłaszcza wobec upowszechniania się szpul płaskich a szerokich. Dają one rozliczne korzyści: z mniejszą krzywizną zwija się żyłka, mniejsza jest różnica średnicy jej zwojów na początku i końcu rzutu, mniejszy jest skok szpuli. Zrozumiałe zarazem, że w ich wypadku ten sam stosunek obrotów korbki i rotora daje całkiem inny efekt.
Jakość wodzika ma zasadnicze znaczenie dla trwałości żyłki. W dawnych typach, gdzie jego funkcję pełniło po prostu odpowiednie wygięcie kabłąka, dochodziło czasem – po dłuższym użytkowaniu – do przepiłowania go przez żyłkę. Daje to pojęcie, jakie tam działają siły. Toteż w teraźniejszych wersjach ma on postać wklęsłego wałeczka z twardej, ewentualnie chromowanej stali, bądź rolki, obracającej się na teflonowej wkładce, a w najlepszym przypadku na łożysku kulkowym. W kołowrotkach narażonych na szczególnie silne działanie niszczące wykorzystuje się na tę część materiały bardzo twarde – jak węgliki krzemu, stosowane w przelotkach typu Fujihard. W wodzikach stałych, nie rolkowych, nawet sporządzonych z dobrych materiałów, po jakimś czasie pojawiają się wyżłobienia. O ile to możliwe, trzeba je wówczas przekręcać, aby pracowały stroną świeżą. Kiedy już to niemożliwe, pozostaje wymienić na nowy.
Niezależnie od rozwiązań konstrukcyjnych należy unikać nadmiernych obciążeń kołowrotka, zwłaszcza zaś mechanizmu przekładni. Stąd też znaczenie holowania przez pompowanie: wtedy, kiedy rybę się podciąga wędziskiem, czyli kiedy do jej oporu dodaje się tarcie na przelotkach, całość obciążenia przejmuje mechanizm zapadkowy blokady ruchu wstecznego. Przekładnia zaczyna pracować przy wybieraniu żyłki podczas ruchu wędziska w dół, kiedy napór na przelotki a więc i tarcie o nie jest lżejsze. Lepiej też unikać szarpania z kołowrotka przy uwalnianiu z zaczepów; trzeba jednak przyznać, że owijanie w tym celu żyłki wokół dłoni też nie zawsze jest godne zalecenia.
Ze zwijaniem żyłki ściśle się wiąże kolejna funkcja kołowrotka: jako bezpiecznika, chroniącego przed jej zerwaniem. W tym celu sprzęgiełko cierne trzeba nastawić na 60 do 70% wytrzymałości linki. Należy ją do tego przepuścić przez przelotki, bowiem rzeczywiste obciążenie, przypomnijmy, działające na kołowrotek będzie sumą obciążenia z zewnątrz oraz oporu na przelotkach. Nastawa, dobra dla kołowrotka samego, może przekroczyć wytrzymałość żyłki w warunkach łowienia.
Pokrętka regulacyjna, dawniej z reguły znajdowała się na czole szpuli. Takie jej położenie nie dawało jednak możliwości regulowania oporu podczas walki. Jego potrzeba wynika z tego, że po odwinięciu znacznej części żyłki odczuwalnie zmniejsza się promień, pod jakim działa ona na szpulę. Do wprawienia w ruch sprzęgiełka trzeba zatem większej siły. Jeśli początkowo była ona nastawiona w pobliżu wytrzymałości, to teraz może ją przekroczyć. Z kolei nastawianie z góry z tak dużym zapasem spowoduje, że pod lada obciążeniem żyłka będzie się odwijać, co znów utrudnia holowanie, a na pewno je niepotrzebnie przedłuża. Toteż coraz więcej firm przeniosło pokrętkę w miejsca bardziej dostępne. W niektórych konstrukcjach umieszczono ją na osi korbki. Miało to tę zaletę, ze umożliwiało regulowanie bez zdejmowania ręki z jej uchwytu.
Zdecydowanie jednak szerzej upowszechniła się pokrętka umieszczona w tylnej części obudowy. Jednocześnie w jej okolicę przeniosło się sprzęgło, dawniej mieszczące się wewnątrz szpuli. Podziałka ułatwia powrót do nastawy pierwotnej. Aby w ferworze walki nie musieć się na nią gapić, firma DAM wprowadziła swego rodzaju pamięć, w postaci ogranicznika ruchu gałki, nazwanego Ruck-zuck. Po zluzowaniu sprzęgiełka można wrócić tylko do wartości nastawionej. Jej zmiana wymaga odciągnięcia pokrętki.
Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest dodatkowa dźwignia, umieszczona w zasięgu któregoś z palców trzymających wędzisko, najczęściej – wskazującego. Pokrętkę regulacyjną nastawia się na wartość minimalną, dającą pełne bezpieczeństwo żyłki nawet przy prawie pustej szpuli. Jego opór zwiększa się w czasie walki przez przyciąganie dźwigni. W końcowej fazie, kiedy zrywy zdobyczy już nie grożą, można ją zablokować na dobre. Przydało to urządzeniu nazwę trzeciej ręki. Uwalnia ono bowiem rękę drugą od operowania korbką czy pokrętką hamulca. Można ją wykorzystać do ujęcia podbieraka lub chwycenia ryby. Jeśli natomiast zdobycz niespodziewanie się ożywi, jeden ruch palca przyciskającego dźwignię wystarcza, aby dać potrzebny luz. Kontakt z rybą, rzec można, pełny. Stąd też jeden z kołowrotków wyposażonych w ten dodatek nosi firmową nazwę Contact; jest to model z grupy bez kabłąkowych, o których niżej.
Rzecz jasna, wszystkie te wymyślności regulacyjne mają sens pod warunkiem, że sama budowa sprzęgiełka zapewnia możliwość precyzyjnej regulacji. W nowoczesnych wersjach ma ono z reguły postać kilku tarczek, na przemian z tworzywa typu teflon (rzadziej – z filcu) oraz specjalnych stopów miedzi. Prymitywne sprzęgła w naszych wyrobach krajowych częstokroć z trudem dają się zaledwie ustawić między pełną blokadą a całkowitym luzem. Dobrze jeśli wskutek obrotu szpuli nie dochodzi do samoczynnego zaciskania. Czasami można sobie poradzić zwiększając liczbę tarcz, zmieniając ich materiał, dorabiając oś i nakrętkę z drobniejszym gwintem.
Z braku takich możliwości warto rozważyć przejście na holowanie z korbki. Dociąga się sprzęgiełko na dobre, zwalnia blokadę ruchu wstecznego i oddawanie żyłki reguluje pokręcaniem korbki. Wymaga to pewnej wprawy i początkowo, przy energiczniejszej ucieczce ryby, może skutkować dotkliwym potłuczeniem palców przez wyrwaną z nich korbkę. W sumie jednak daje spore korzyści. Mniej się skręca żyłka. Nie grozi też jej przetarcie, co zdarza się w wyniku wpadnięcia w tzw. młynek przy holowaniu ze sprzęgiełkiem, kiedy to próbuje się rybę zatrzymać kręcąc korbką, a tymczasem ona stoi w miejscu, bo z tą samą prędkością odkręca się szpula.
Odrębną grupę kołowrotków o szpuli stałej stanowią modele bez kabłąkowe, czyli ze szpulą obudowaną. Wodzik ma w nich postać trzpienia. Zatapia się on na czas zarzucania i żyłka może się swobodnie zesnuwać. Pod wpływem obrotu korbki wysuwa się z powrotem.
5. Kołowrotki bezkabłąkowe
a – z centralnym wyprowadzeniem żyłki (tu w uchwycie typu „Caster”), b – z otworem szerokim.
Zagarnia przy tym żyłkę, której ucieczkę na bok uniemożliwia obudowa. Taka konstrukcja daje różne korzyści. Cały mechanizm obraca się wewnątrz, nie grozi zatem jego zaczepianie o ubranie czy wplątywanie w gałązki, co zdarza się przy wersjach kabłąkowych. Przy rzutach pod wiatr żyłka nie ulega spychaniu na części ruchome, co przy szpuli odkrytej stanowi zmorę i prowadzi do splątań. Zaletą nie do zlekceważenia jest cicha praca, a np. po zarzuceniu błystki nad stanowiskiem płochliwego pstrąga wystarczy trzask zamykanego kabłąka – i ryby nie ma.
Istnieją dwie wersje takich kołowrotków. Jedna, z centralnym wyprowadzeniem żyłki (rys. 5), daje to dodatkowe udogodnienie, że gaszenie żyłki odbywa się w całości wewnątrz. W pełni to uzyskać można jedynie w wędziskach z uchwytami typu Casteri małymi przelotkami. Linka na całej długości biegnie tuż przy blanku, co znakomicie ułatwia łowienie np. z nadbrzeżnej gęstwiny. Z drugiej jednak strony ulega silnemu załamaniu wewnątrz obudowy. Nie może więc być zbyt gruba.
Wszechstronniejsze zastosowanie ma wersja z otworem szerokim (rys. 5). Mniejsze są w niej opory wysnuwania, nie ma takich ograniczeń co do grubości żyłki. Opuszcza ona jednak obudowę zamaszyście, dość szeroko się obracając.
Kołowrotki ze szpulą obrotową (rys. 6). Od niedawna zainteresowanie tymi kołowrotkami powiększyło się. Inna rzecz, że wyroby współczesne odznaczają się wykonaniem perfekcyjnym. Dzięki precyzyjnemu łożyskowaniu szpula obraca się już pod wpływem 1,5g spławika unoszonego Ieniwym nurtem, na dużej szpuli żyłka się nie załamuje, krawędzie są wyprofilowane idealnie, a w wersji spinningowej kołowrotek można obrócić czołem do kierunku wyrzutu. Kołowrotki o szpuli obrotowej odgrywały i nadal odgrywają zasadniczą rolę w muszkarstwie. Szczególną zaś ich odmianę stanowią multiplikatory (rys. 6b). Nazwa pochodzi stąd, że przekładnia zębata typu zegarmistrzowskiego zwielokrotnia obroty szpuli w stosunku do korbki (z łac. multiplicare – mnożyć). Tak więc prędkością zwijania kołowrotek ten nie ustępuje wersji kabłąkowej. To samo dotyczy oporu przy odwijaniu żyłki. Po odłączeniu szpuli od mechanizmu napędowego, do czego służy przycisk na obudowie, obraca się ona na łożyskach o regulowanym oporze. Nastawne sprzęgiełko cierne chroni żyłkę przed zerwaniem. Jej zwoje zaś układa wzdłuż szpuli sprzężona z przekładnią prowadnica, której skok bywa w pewnym zakresie regulowany. Pozwala to zachować równomierność nawijania przy różnych grubościach żyłki.
6. Kołowrotki ze szpulą obrotową
a – zwykły obudowany, b – multiplikator, c – sposób hamowania szpuli.
Jak widać, multiplikator ofiaruje korzyści te same – choć inaczej uzyskane – co kołowrotek o szpuli stałej. Pod pewnymi względami wręcz go przewyższa: nie ma zmiany kierunku żyłki, nie ulega więc ona skręceniu; nie trze też o krawędź szpuli, nie obija się o przelotki; przy użyciu uchwytu typu Caster biegnie tuż przy wędzisku, a zatem łatwiej operować w gęstwinie.
Stwarza jednak i niedogodności. Zarzucanie wymaga szczególnej techniki. Łatwo bowiem o splątanie. Kiedy zestaw zwalnia, zbliżając się do celu, szpula – rozpędzona w pierwszej fazie – nadal obraca się żwawo. Żyłka odwija się więc szybciej niż jest wyciągana. W znacznym stopniu można temu zapobiec przez dobranie oporu łożyska do masy błystki, woblera czy co tam mamy na żyłce. Służy do tego śruba regulacyjna umieszczona na obudowie, w przedłużeniu osi szpuli. Dokręcamy ją lub luzujemy, aż przy przełączniku w pozycji zarzucanie (szpula zwolniona) i przy wędzisku trzymanym prawie poziomo przynęta będzie powoli opadała pod własnym ciężarem. Niezależnie od tego trzeba jednak przy zarzucaniu czuwać i w miarę potrzeby (np. przy podmuchu wiatru w twarz) dodatkowo przytrzymywać szpulę kciukiem (rys. 6).
Należy zwrócić uwagę, że ten kołowrotek, podobnie jak obudowany z centralnym wyprowadzeniem szpuli, jest w zasadzie przeznaczony do mocowania nad, a nie pod wędziskiem. Nie powinno ono zatem być zbyt miękkie. Przy dużym wygięciu bowiem żyłka będzie o nie ocierać.
W wędkarstwie śródlądowym multiplikator szersze zastosowanie znalazł tylko w USA. Raczej jednak używa się go do łowienia morskiego. Stąd niektóre typy mają pozłacane elementy metalowe, co chroni je przed korozją. Wersje pełnomorskie odznaczają się uproszczeniem konstrukcji (np. brak prowadnicy linki) na rzecz wzmocnienia mechanizmu. Poszczególne wyroby bywają wyposażone w urządzenia dodatkowe, jak hamulec odśrodkowy (ABU), licznik metrów żyłki (Olympic) czy nawet mikrokomputer z pamięcią, umożliwiającą ponowne zarzucanie w raz ustalone miejsce (Shimano). Na drugim końcu znajdują się modele zminiaturyzowane, używane w sporcie rzutowym (konkurencje sprawnościowe na boisku). Wielkości bębenka maszyny do szycia, kryją się w rękojeści wędziska, mieszczą zaś do 300 m żyłki (żyłeczki) 0,03; łożyska ostrzowe z rubinem lub agatem całkiem już przypominają te zegarowe.
Na przeszkodzie w większym upowszechnieniu tych doskonałych skądinąd kołowrotków stoi niewątpliwie wysoka ich cena, uzasadniona takimi wymogami wobec materiałów i konstrukcji. Poniżej znajdują się zdjęcia różnych rodzajów kołowrotków:
1. Z obrotową szpulą:
A – używany przy wędkarstwie muchowym
B – multiplikator
2. Ze stałą szpulą:
C – z hamulcem przednim
D – z hamulcem tylnim
E – z wolnym biegiem.
——————————————