Przynęty dzielą sie na: sztuczne i naturalne. Przynęty sztuczne zostały omówione w metodzie spinningowej. Tu zajmiemy się tylko naturalnymi. Ogólnie przynęty naturalne zostały omówione przy metodzie gruntowej a tutaj są opisane bardziej szczegółowo. Jednak może należałoby raczej napisać: przynętami jadalnymi bowiem nie wszystkie wchodzą w skład naturalnego pożywienia ryb. Dobierając je trzeba mieć zawsze na uwadze upodobania i potrzeby pokarmowe charakterystyczne nie tylko dla gatunku, ale także dla pory i łowiska.
I tak np. ryby karpiowate, wiosną i jesienią zdecydowanie przedkładające przynęty zwierzęce, latem w wielu wypadkach skłaniają się ku roślinnym. Te zwierzęce będą na ogół skuteczniejsze w warunkach takich, w jakich pojawiają się normalną koleją rzeczy. I tak larwy wodne (np. ochotki) stanowią atrakcję o każdej porze roku, ale już dżdżownice – nie. W większych ilościach dostają się bowiem do wody głównie w czas wiosennych przyborów, z podmywanych brzegów.
Wtedy ich skuteczność jest najwyższa. Już słabsza bywa jesienią. Mało zaś która ryba skusi się na nie latem, zwłaszcza w jeziorach; bo i skąd by się tam miały wziąć?
W wypadku przynęt spoza naturalnego jadłospisu dużą rolę odgrywają miejscowe przyzwyczajenia ryb. Daje się to odczuć zwłaszcza w małych zbiornikach mocno obleganych przez wąskie grono wędkarzy. Ale nie tylko. I tak w krakowskich Bagrach bez ziemniaka ani rusz, w Sanie koło Przemyśla świnki zdecydowanie polubiły bułkę, nieco poniżej brzany – ciasto kukurydziane.
Kolejna rzecz to właściwe przygotowanie. Dotyczy także wielu przynęt całkiem naturalnych, ale przede wszystkim – ciast, kasz itp. Jak często w wędkarstwie, trzeba tu pogodzić dwie sprzeczności. Najskuteczniejsze okazują się najczęściej przynęty bardzo miękkie, ale one znów źle się trzymają na haczyku. Czasami można uciec się do sposobów specjalnych, jak przywiązywanie przynęty zamiast nadziewania, ale na ogół kłopot wyboru istnieje.
Na jakość ma wpływ wiele szczegółów przygotowania. Na niektóre zwrócimy uwagę w toku przeglądu. Nie wszystko jednak da się opisać: różne bywają produkty wyjściowe, różne możliwości i doświadczenia kuchenne. Każdy musi sam dojść, jak utrafić w ten właściwy punkt. No i jeszcze wędkarskie prawo do tajemnicy, zrozumiałe wobec faktu, że kolega jest konkurentem, często do tej samej ryby.
Na przygotowaniu rzecz się nie kończy. Trzeba jeszcze zadbać, żeby przynęta w dobrym stanie dotarła do wody. A więc odpowiednie opakowanie, chroniące przed przeschnięciem, ale i zaparzeniem, stęchnięciem, skwaśnieniem. Nie wydzielające własnych zapachów, co zdarza się niektórym torbom foliowym. Dalej: czyste palce. Przechodzący z nich zapach nikotyny albo benzyny odbierze wartość nawet najsmakowitszemu kąskowi.
Kolejna rzecz to właściwe podanie. Zaczyna się już od doboru haczyka. Musi odpowiadać nie tylko wielkością, ale często także kształtem, barwą, szczegółami konstrukcyjnymi – jak odstawanie zadzioru, rodzaj zakończenia trzonka. Sposób założenia też musi spełnić kilka istotnych warunków: umożliwić jak najlepsze zaprezentowanie przynęty, ale zapewnić jak najmniejsze jej uszkodzenie, sprawić by nie wpadała w niepożądane ruchy – np. w obroty, prowadzące często do splątania przyponu.
Nie powinna wreszcie utrudniać zacinania. Stąd przeważnie – a zawsze w wypadku przynęt zwierzęcych, o trudnej do przebicia powłoce – grot powinien być wystawiony na zewnątrz. Ale to nie wszystko. Chodzi też o takie zakładanie, by rybie możliwie utrudnić podjadanie przynęty bez brania haczyka do pyszczka. Za przykład
dbałości o wszelkie szczegóły w tej mierze może posłużyć przyrząd, skonstruowany przez jednego z mistrzów francuskich: w przezroczystym naczyniu z wodą zawiesił przypon z przynętą tak, aby znalazła się naprzeciw wylotu rurki połączonej z elastyczną gruszką (rys. 1).
1. Sprawdzanie zachowania się haczyka z przynętą
1 – przezroczyste naczynie plastikowe, 2 – przypon, 3 – rurka plastikowa, 4 – gruszka gumowa.
Wciągając wodę odtwarzał jakby prądy wody, powstające przy wsysaniu kąska przez rybę. Sprawdzał, jak się przy tym ustawia haczyk. Na podstawie obserwacji wykluczał takie sposoby zakładania robaczków, przy których grot układał się niekorzystnie – zacięcie powodowałoby wyrwanie go z pyszczka, zamiast wbicia w wargę. Zaowocowało to wyraźnym zmniejszeniem liczby niewykorzystanych brań.
W wodzie trzeba zachowaniem przynęty kierować odpowiednio do jej charakteru i warunków. Czasem będzie to trzymanie jej nieruchomo, kiedy indziej – poruszanie w rytm prądów i zawirowań. Jeszcze kiedy indziej – wbrew nim, bo może właśnie akurat nienaturalny ruch sprowokuje rybę do ataku.
Nie można też zapominać, że zarzucona przynęta jest stale poddana wymywającemu działaniu wody. Z biegiem czasu słabnie więc jej zapach, zanika smak, blaknie barwa. Nieliczne tylko wytrzymują dłuższe moczenie bez utraty atrakcyjności. Dochodzi jeszcze skubanie przez drobnicę, zmiędlenie przez ryby nie zacięte. Toteż zazwyczaj po kwadransie bezskutecznego oczekiwania, a także po każdym (z pewnymi wyjątkami) nie wykorzystanym braniu lepiej jest przynętę zmienić na świeżą lub na inną – jeśli nic się nie dzieje przez dłuższy czas.
Decydując się na przynętę należy mieć na uwadze nie tylko jej skuteczność mierzoną atrakcyjnością dla ryb, lecz także możliwościami uzyskania w znaczących ilościach oraz przechowania i podania. Wiele rybich przysmaków daje się używać tylko doraźnie, przy wyjątkowo szczęśliwym zbiegu okoliczności. Białe robaczki natomiast, praktycznie rybom nie znane, zawsze były popularne. Ostatnio wręcz stają się niemal przynętą numer jeden właśnie dzięki opanowaniu masowej hodowli, łatwości transportowania, dobremu trzymaniu się na haczyku, dostępności przez cały rok. Inna rzecz, że doprowadzone dziś do doskonałości zabiegi uszlachetniające czynią z nich także łakomy kąsek.
Przy omawianiu poszczególnych grup przynęt będziemy ten ostatni czynnik brali pod uwagę na równi z poprzednimi. Dlatego np. larwy ochotki zostaną wyłączone z rozdzialiku o przynętach pochodzenia wodnego, choć pod względem biologii i atrakcyjności na haczyku nie odbiegają od wielu z pozostałych. Różnią się jednak znaczeniem. Z kolei poczwarki muchy zostaną potraktowane oddzielnie od białych robaczków, choć stanowią ich kolejne stadium rozwojowe. Jako przynęta jednak przedstawiają zupełnie odmienną jakość, między innymi właśnie ze względu na pewną przypadkowość uzyskiwania.
Przynęta od dawna popularna, ostatnio jeszcze bardziej zyskuje na znaczeniu. Wiąże się to między innymi z upowszechnianiem się metody angielskiej, do której nadaje się szczególnie. Ale nie brakuje białym robaczkom zalet cennych tak w ogóle. Skuteczne na wszelkie ryby spokojnego żeru i okonie, na wszystkich praktycznie rodzajach łowisk i o każdej porze roku. Przy tym łatwe w przechowaniu i transporcie, trwałe (choć mniej niż się często uważa), ruchliwe i żywotne na haczyku.
Jednocześnie jednak mają wymagania. Rzadko nadają się do użycia wprost, w postaci takiej, w jakiej się je uzyskało. Nie wystarczy, że dadzą się wbić na haczyk i będą się ruszały. Muszą jeszcze cechować się jędrnością i delikatnością. Cechy te zyskują w pewnym stadium rozwoju i zachowują tylko przez kilka dni. Potem skórka twardnieje, zmienia też barwę, najczęściej na różową. Jeszcze potem wprawdzie znów na krótko odzyskują przydatność, ale to już inna przynęta – poczwarki.
Zastosowanie w wędkarstwie mają głównie larwy dwóch gatunków much, różniących się wyglądem i zwyczajami.
Pierwsza z nich to mucha mięsna (Calliphoria vicina), niezbyt często spotykana. Barwy czarnogranatowej, wielkością znacznie przewyższa muchę domową. Jaja składa tylko w ciemności, na mięsie świeżym. Jej larwy też są większe, koloru od białego do kremowego. Bardziej niż inne nadają się na haczyk. W wielu krajach wędkarze przyjęli dla nich angielską nazwę gozzers, nie spotykaną w słownikach powszechnych.
Druga to pospolita plujka. Nie tak duża, choć nadal wyraźnie większa od muchy domowej, barwy ciemnozielonej (Lucilla caesar) lub stalowo-błękitnej (Calliphoria vomitoria), połyskliwa, składa jaja przy pełnym świetle. Wybiera do tego wszelką padlinę, niekoniecznie świeżą. Jej larwy są mniejsze, barwy różowej, co znalazło odbicie w angielskiej ich nazwie pinkies (różowe), również szeroko przyjętej w wędkarskim światku. Mniej się nadają na haczyk, stosuje się je natomiast powszechnie jako przynętę zanętową.
Oprócz tych dwóch zasadniczych spotyka się jeszcze co najmniej dwa inne gatunki, w obrębie każdego zaś można wyróżnić rozmaite odmiany, rasy itp. Co więcej, obserwacje niektórych wędkarzy zdają się wskazywać, że na ostateczną postać larwy w decydującym stopniu mogą wpływać warunki hodowli. I tak jeden z czołowych wędkarzy francuskich opisuje, jak to z jakichś zawodów w Irlandii przywiózł zasobniczek z najdorodniejszymi, najprawdziwszymi z najprawdziwszych gozzerami. Zamyślał założyć ich hodowlę. Niepokoił się jedynie, jak też będą się one sprawować w odmiennym, bądź co bądź, klimacie francuskim. Jakież było jego zdumienie, kiedy z poczwarek wykluły się najzwyklejsze w świecie plujki zielone. Jeśli więc na promie nikt mu pojemniczka nie podmienił, ani nie dostały się do niego niepostrzeżenie swojskie Calliphoriae, oznaczałoby to, że irlandzcy hodowcy byliby zapewne zdolni też do zrobienia z owsa ryżu, co podobno nie udaje się nawet w Paryżu.
Dla większości wędkarzy podstawowym źródłem robaczków są zakupy. Można ich dokonać w sklepach wędkarskich lub akwaryjnych, a gdzieniegdzie także u sprzedawców ulicznych.
Trzeba opanować sztukę rozpoznawania jakości larw. O tym, że dojrzały do zakładania na haczyk, może świadczyć długość. Nie powinny być krótsze niż 7 mm (z dokładnością mieszczącą się w granicach rozsądku; nawet suwmiarka zresztą by nie pomogła, jeśli byśmy się nie umówili, czy mierzyć w skurczu czy rozkurczu). Oznakę natomiast, że nie przejrzały, stanowi dobrze widoczna czarna plamka pokarmowa (rys. 2). W miarę rozwoju larwy przesuwa się ona od części przedniej, węższej, do tylnej, grubszej, stopniowo zanikając. Kiedy już przestaje być widoczna, robak praktycznie nie nadaje się do łowienia.
Zbyt zaawansowany wiek można też poznać po małej ruchliwości. Do jej utraty może jednak dojść także pod wpływem temperatury lub innych czynników. Należy również zważać, by w jednej porcji nie były wymieszane larwy stare i młode, małe i duże, różnych gatunków. Coś takiego powinno nastawić nieufnie do dostawcy. Zawsze zresztą lepiej trzymać się już sprawdzonego. To najpewniejsze.
2. Białe robaki
a – wygląd, b – odsiewanie na wietrze, c – oddzielanie przy użyciu durszlaka,
d – gromadzenie się w narożach, e – skupianie się pod warstwą podłoża, f – barwienie.
Do zakładania na haczyk nie trzeba mieć białych robaczków szczególnie dużo. Toteż w takim wypadku nawet dość wysoka ich cena nie powinna wędkarza odstraszać. Jednakże dla pełnej skuteczności warto nimi również nęcić. A tu już małymi ilościami trudno się obejść. Używa się wprawdzie pinkies, nie tak drogich, ale one też kosztują. W takich razach nabiera sensu szukanie źródeł tańszych. Należą do nich przede wszystkim zakłady, w których powstają duże ilości odpadów mięsnych: rzeźnie, wytwórnie pasz (bakutile). Grzebanie samemu, nawet jeśli możliwe (a często tereny te są niedostępne dla osób postronnych), może jednak przekroczyć odporność kogoś nie nawykłego. Jakimś wyjściem z sytuacji może się okazać nawiązanie kontaktu z dozorcą czy innym pracownikiem. To też wprawdzie oznacza koszty, ale w sumie niższe niż w wypadku zakupów sklepowych czy ulicznych.
Źródłem bez wątpienia najlepszym, ale do wykorzystania tylko przez mających sposobne ku temu warunki, jest hodowla we własnym zakresie. W zwykłym mieszkaniu miejskim nie wchodzi ona raczej w grę, choć przy odpowiednim postępowaniu można uniknąć głównych jej uciążliwości. Już balkon może wystarczyć. Jeśli zaś rozporządza się ogródkiem, jakąś szopą czy oddzielną piwnicą – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zapewnić sobie przynętę wedle potrzeb. Sama hodowla, dość skomplikowana z opisu, w praktyce nie nastręcza szczególnych trudności. Jej przebieg zależy od rodzaju larw.
W wypadku gozzerów podstawową trudność sprawia uzyskanie jaj. Trzeba musze wystawić dobre mięso. Hodowcy zachodni używają w tym celu serc wieprzowych lub baranich. W naszych warunkach można poprzestać na rybach – byle świeżych i niezbyt małych. Dobrze sprawdzają się półkilogramowe leszcze; trudno jednak je polecać, skoro dla wielu taki egzemplarz to już samoistna zdobycz. Najlepiej jeśli ryby są świeże. Ale można też użyć przechowywanych w zamrażalniku. Trzeba je tylko zawczasu wypatroszyć i oskrobać. W przeciwnym razie hodowli będzie towarzyszył silny odór, co nawet na odległej działce nie jest pożądane (choćby ze względu na sąsiadów). Oprócz tego mięso przemieni się w mak, z której robaki źle się wydobywa. Kto rozporządza świeżo padłym drobiem, może go użyć także. Wyniki jednak będą nieco gorsze.
Półkilogramową porcję mięsa wykładamy na gazetę, rozchylając tak, aby owadowi umożliwić dostęp do wnętrza. Jeśli używamy ryb, to skrzela i jamę brzuszną rozpieramy kawałeczkami drewna. Wszystko razem umieszczamy w dobrze zaciemnionym pomieszczeniu. Może to być garaż, piwnica, jakaś skrzynka. Po upływie doby sprawdzamy, czy pokazały się białawe skupiska jaj. Jeśli nie, to trzeba mięso zmienić na świeże i umieścić gdzie indziej. Znalezienie chętnej muchy – matki to drugi po doborze mięsa trudny punkt tej hodowli. Jeden z naszych mistrzów wędkarskich dopóty szukał właściwego miejsca, aż trafił na dach swego dziesięciopiętrowego bloku w Krakowie. Tam dopiero doczekał się wyniku, ale za to nie byle jakiego: larwy wyrosły prawie trzycentymetrowe. Co zapobiegliwsi, raz doczekawszy się tej właściwej muchy, zatrzymują potem kilka larw, by po ich przepoczwarzeniu doczekać dojrzałych owadów na dalszy rozród.
Szkodliwy jest także nadmiar. Miejsc złożenia nie powinno być więcej niż trzy. Jeśli stwierdzimy więcej, to część trzeba usunąć. Inaczej larwy nie będą miały dość pokarmu. Rybę (czy inne mięso) owijamy kilkakrotnie gazetą i umieszczamy w plastikowym naczyniu o pojemności kilkunastu innych litrów. Zakrywamy je szczelnie, np. gazą, aby zapobiec dostawaniu się innych much. Pochodzące od nich larwy różniłyby się od tych właściwych gatunkiem i wiekiem, co znacznie obniżyłoby jakość przynęty. Ponadto prawowitym odebrałyby część pożywienia.
Teraz pozostaje czekać na rozwój larw. Postępuje on tym szybciej, im jest cieplej. DIa przyśpieszenia (na czym nie zawsze zależy!) można wykorzystać ciepło wydzielane przez same larwy. Aby uniknąć jego utraty, trzeba zawiniątko z mięsem zasypać kilkucentymetrową warstwą otrąb. Przy pierwszych próbach warto śledzić postępy hodowli. Wówczas postępujemy inaczej. Ryb nie zawijamy w gazetę, tylko kładziemy na kilkucentymetrowej warstwie otrąb, pojemnik zaś przykrywamy przezroczystą folią, owiązaną – najlepiej gumką – wokół brzegu. Gdy stwierdzimy, że początkowa porcja pokarmu została przedwcześnie zjedzona, dołożymy mięsa. Usuniemy przy tym oczyszczone kości (szkielet ryby). Jeśli trzeba, to zmienimy też otręby.
W lecie pełną przydatność białe robaczki osiągają po mniej więcej tygodniu. Biorąc pod uwagę najczęstszy termin wypraw wędkarskich, należy więc rybę wyłożyć w sobotę. W niedzielę, już z jajeczkami, zawinąć w gazetę i nie ruszać aż do piątku. Po odwinięciu powinniśmy stwierdzić, że z ryby pozostał tylko szkielet. Odsiewamy larwy od tych resztek oraz od podłoża i zasypujemy świeżą jego warstwą. Tym razem jednak lepiej używać trocin, których zapas – czystych, drobnych, odsianych, z drewna suchego – warto mieć zawsze pod ręką. W tym momencie używamy ich dlatego, że zależy nam na zahamowaniu dalszego rozwoju naszej przynęty, przez odcięcie od pożywienia. Tymczasem otręby tylko na pozór są jałowe. Zawsze zawierają niewielkie ilości resztek jadalnych. Te w dodatku kwaśnieją, co też jest zjawiskiem niepożądanym.
Przy niewielkich potrzebach można hodowlę skrajnie uprościć. Wystarczy rybę z jajeczkami muchy owinąć w gazetę i schować w pobliżu łowiska, dobrze zabezpieczywszy przed deszczem i gryzoniami. Po tygodniu mamy gotowe larwy, od razu na miejscu – jednakże bez możliwości poddania ich dalszym zabiegom uszlachetniającym. Które zresztą, dodajmy, nie zawsze są niezbędnie konieczne.
Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami (pomijam hodowle przemysłowe, w których utrzymuje się zestaw owadów dorosłych o tydzień przesuniętych w stadium rozwojowym, by mieć zawsze jednakowy materiał wyjściowy) istnieją rozmaite sposoby pośrednie. Jeden z nich polega na tym, że sporą puszkę od konserw (kilogramową) z otworkami w dnie i dolnej części ścianek zawiesza się w większym naczyniu. Jeśli jest ono z gładkiego plastiku, to dla zatrzymania robaczków wystarczy sypnąć na dno nieco suchych trocin. Jeśli to skrzynka z drewna czy innego materiału, po którym larwy mogą wypełzać, to na wszelki wypadek warto górną krawędź przedłużyć o przyklejony kilkucentymetrowy mankiet z gładkiego papieru (rys. 3). W puszce umieszczamy mięso. W tych warunkach jakiekolwiek kontrolowanie proporcji nie wchodzi raczej w grę, może więc być cokolwiek, co pod ręką: jakaś niepewna wątróbka, stare cynadry, nie obrane kości wołowe (najlepsze, bo robaczki wyrastają duże, silne, odporne i bez przykrego zapachu).
3. Hodowla białych robaczków na małą skalę
a – otwarta, w dziurkowanej puszce, zawieszonej nad skrzynką zaopatrzoną w ?mankiet” kartonowy
(przekrój), b – hermetyczna, w dwóch słoikach połączonych opaską gumową.
Dojrzałe larwy tracą zainteresowanie pokarmem, zaczynają się natomiast rozglądać za wilgocią. W jej poszukiwaniu przechodzą przez otworki w puszce i spadają do większego naczynia. Suche środowisko trocin zahamowuje ich rozwój. Nie na tyle jednak, żeby można było liczyć na jednorodność wiekową taką, jak przy hodowli poprzednio opisanej. Urządzenie trzeba chronić przed ptactwem; w robaczkach gustują zwłaszcza sikorki.
Istnieją inne jeszcze rozwiązania, w tym niektóre hermetyczne (np. słoik z dziurkowaną pokrywą, dnem do góry ustawiony na drugim, styk uszczelniony opaską z dętki rowerowej (rys. 3). Mimo wszystko nie doradzałbym prowadzenia takiej hodowli w domu. Ponadto zawsze trzeba się przy niej liczyć ze zdecydowanie gorszymi wynikami – przede wszystkim z wielkim zróżnicowaniem stadiów rozwojowych uzyskanych larw.
Osobną niedogodność do ominięcia stanowi rytm hodowlany. Nie zawsze daje się on zgrać z wypadami nad wodę. Jakieś wyjście stanowi umieszczenie larw w lodówce, w części przeznaczonej na jarzyny. Wolniej dojrzewają, dłużej więc nadają się do użytku. Tracą jednak przy tym na wartości, bo wskutek działania niskiej temperatury twardnieje im skóra. Można tę przywarę częściowo usunąć, bezpośrednio przed użyciem przetrzymując je w cukrze lub melasie. Trochę zawsze zmiękną. Wyjmować tylko tyle, ile potrzeba do łowienia. Ponowne wkładanie nie zużytych jest bez sensu.
Pewniejszy sposób polega na przełożeniu świeżo złożonych jajeczek do słoika z odrobiną suchych trocin. Ledwie larwy się wylęgną i zaczną się ruszać, wkładamy słoik do lodówki. Można je tak przetrzymać nawet miesiąc. Po wyjęciu z chłodu przenosimy na mięso. Rozwijają się normalnie. Nie należy tego postępowania próbować z larwami nieco już podrośniętymi. Po schłodzeniu nie będą już rosły.
Prościej przebiega hodowla robaczków zanętowych, pinkies. Bierzemy do niej ilość mięsa większą; np. – kilogram ryb. Wystawiamy w miejscu nasłonecznionym. Skupisk jajeczek nie liczymy, bo i tak część z nich znajdzie się w miejscach niewidocznych. Za to w toku dalszej hodowli, przebiegającej podobnie jak w wypadku gozzers, trzeba stale jej doglądać. Często się bowiem okaże, iż pożywienia zaczyna brakować. Dodajemy go wówczas w miarę potrzeby, za każdym razem usuwając resztki poprzedniego. Oznaką, że larwy osiągnęły dojrzałość, będzie zanik zainteresowania jedzeniem. Zaczynają wędrować po ściankach. Odsiewamy je i przykrywamy otrębami lub trocinami, w objętości czterokrotnie przewyższającej objętość samych larw.
Przy tej odmianie hodowli, prowadzonej z reguły na większą skalę, amoniak wydzielany przez wzrastające larwy powoduje często zawilgocenie otrąb. Trzeba je natychmiast zmieniać.
Początkujący często popełniają błąd, polegający na wykładaniu zbyt dużo mięsa na raz. Liczą, że doczekają się większej liczby jaj, a więc i robaków. Złudne to rachuby. Przeważnie jedynym skutkiem bywa albo przekarmienie larw, albo psucie się nadmiaru pożywienia. Za tym zaś idzie wydzielanie nieprzyjemnego zapachu, którym przesiąka także przynęta. Atrakcyjności jej to nie przydaje.
Dobrze wyhodowane gozzers można bez jakichkolwiek dalszych zabiegów zakładać na haczyk. W stosunku jednak do takich pożądane, a do innych – wręcz konieczne bywa poddanie dalszej obróbce uszlachetniającej. Pierwszy etap to oddzielenie od podłoża i resztek pokarmu oraz innych zanieczyszczeń. Najprościej – przez odsianie. Potrzeba do tego przynajmniej sita o oczkach około trzymilimetrowych. Dogodniej byłoby używać dwóch: jedno, o oczkach półcentymetrowych, służyłoby do oddzielenia robaczków wraz z podłożem od śmieci większych, drugie, o oczkach drobniejszych – do odsiania otrąb czy trocin. Pod sita podstawia się dużą kuwetę lub płaską miednicę plastikową.
Z braku sit można skorzystać ze starego cedzaka lub wręcz garnka aluminiowego z otworami, których krawędzie trzeba zaokrąglić czubkiem większego wiertła. Potrząsanie takim cedzakiem niewiele daje. Lepiej umieścić go w większym naczyniu, np. wiaderku plastikowym i wystawić na ostre światło lub nawiewać suszarką elektryczną. Robaki będą przechodzić same, zwłaszcza jeśli podłoże jest wilgotne. Aby nie miały skłonności do wydostawania się z wiaderka, na jego dno dobrze jest sypnąć nieco drobnych przesianych trocin. Jeśli nie mamy ich pod ręką (to błąd!) można użyć mąki kukurydzianej. W żadnym razie bułki tartej, bo kwaśnieje.
Jeśli oddzielane podłoże jest suche i lekkie, najprościej byłoby je odwiać. Stajemy bokiem do wiatru i z wysokości wyciągniętych rąk (ok. 1,5 m) przesypujemy robaczki do płaskiego pojemnika, np. miednicy, postawionego na ziemi. Po kilku powtórzeniach operacji osiągamy już wysoki stopień oczyszczenia.
Na jeszcze inne sposoby oddzielania może naprowadzić obserwacja zwyczajów larw. Zwykle zbijają się przy dnie naczynia i wtedy wystarczy zdjąć podłoże, jak z zupy zdejmuje się szum. Niedobitki, które w nim pozostały, możemy sobie darować. Kiedy indziej przeciwnie – wychodzą na powierzchnię i skupiają się w narożnikach naczynia. Tylko zgarniać łyżeczką. Nocą, bywa, wykazują skłonność do wędrówek pod górę. Jeśli dostarczy się im pochylni, w postaci np. deski zagłębionej w podłożu i pochylonej pod kątem kilkunastu stopni do poziomu (to trzeba dobrać doświadczalnie), a pod jej drugi koniec podstawi się pojemnik z odrobiną trocin lub mąki kukurydzianej na dnie – to rano niemal wszystkie znajdą się już w nim właśnie. Trochę to, co prawda, ryzykowne. Do pewnego stopnia przed rozejściem się robaczków ochronią dwie listewki, przybite wzdłuż deski z obu jej boków.
Kolejna czynność to dokładne odtłuszczenie. Ma ono znaczenie szczególnie duże w wypadku późniejszego barwienia robaczków, a także jeśli będą używane do nęcenia luzem. Tłuste toną powoli lub zgoła utrzymują się na powierzchni. Zwłaszcza w wodzie bieżącej zatem może się zdarzyć, że odpłyną poza pole łowienia i odprowadzą ryby, zamiast skupić. Zawsze natomiast odtłuszczając usuwamy tak że brud i nieprzyjemny zapach, nieunikniony nawet przy najsterylniej prowadzonej hodowli. Ile tego jest, daje pojęcie wygląd mydlin i wody płuczącej.
Samo mycie najlepiej przeprowadzić umieściwszy larwy w starej pończosze nylonowej. Zawiązujemy ją i przemywamy w wodzie z proszkiem do prania. Niezbyt łagodnym; delikatny zdecydowanie się nie nadaje. Po lekkim przepraniu, łącznie z delikatnym wyżęciem, trzeba robaczki dokładnie wypłukać.
Jeśli na tym przygotowanie przynęty się kończy, to pozostaje już tylko umieścić je w czystym podłożu – najlepiej w trocinach. Znakomite jednak wyniki można osiągnąć przez nadanie im jeszcze koloru. Zabarwione na przykład na czerwono okazują się wyjątkowo skuteczne przy łowieniu płoci, na żółto – leszczy w wodach o odcieniu zielonym, na pomarańczowe – jazi. Nie ma zresztą bezwzględnych reguł i dobrze jest za każdym razem wypróbować kilka barw. Robaczki są już do sklepów dostarczane w różnych kolorach – tylko kupić i łowić.
Używa się przeważnie barwników stosowanych w praktyce laboratoryjnej: rodaminy, dającej kolor czerwony, auraminy (żółty), zieleni malachitowej. Pewną popularnością cieszył się też wycofywany z obrotu lek nerkowy nefrecil, dający w małych ilościach kolor żółty, w średnich – pomarańczowy, w dużych – brązowy. Wszelkie barwniki są jednakowo trudno dostępne i dlatego trzeba samemu próbować tego, co się da zdobyć. Próbę zawsze trzeba przeprowadzić na niewielkiej ilości robaczków. Niektóre barwniki bowiem uśmiercają je bądź zbytnio osłabiają. Trzeba też sprawdzić trwałość zabarwienia; bywa piękne na sucho, w wodzie zaś znika po kilku minutach.
W naczyniu, najlepiej szklanym, umieszczamy szczyptę barwnika i kilkadziesiąt czystych, odtłuszczonych, świeżo płukanych larw. Zamykamy kawałkiem nylonowej pończochy, zamocowanym gumką. Odstawiamy na kilka godzin. Zabarwienie nastąpi tym szybciej i w tym większym stopniu, im larwy będą świeższe i ruchliwsze. Pierwsze powoduje, że wciąż jeszcze żerują, pobierają więc barwnik do wnętrza. Drugie – że ocierają się, wcierają więc go w skórę. Stare są praktycznie nie do zabarwienia.
Sam proces warto możliwie przyspieszyć. Im trwa krócej, tym robaczki będą żywotniejsze. Ogranicza się bowiem czas ich kontaktu z barwnikiem, a żaden nie jest całkowicie dla nich obojętny. Dobrym sposobem jest wystawienie naczynia na słońce. Można je też ustawić na kaloryferze, ale on rzadko grzeje w sezonie robakowym. Jego funkcję może więc spełnić agregat lodówki; trzeba naczynie ustawić na kratce go osłaniającej, kontrolując jednak przebieg procesu, aby nie otrzymać robaczków pieczonych zamiast barwionych.
Po kilku godzinach suszymy je trocinami lub otrębami i odsiewamy.
Jeśli barwienie powtarza się często, łatwiej je przeprowadzać pośrednio, trocinami zmieszanymi z barwnikiem. Jego szczyptą trzeba dopełniać po każdej porcji robaczków. Można wreszcie posypać nim mięso, na którym się larwy hoduje. Zużywa się go więcej, ale wynik pewniejszy. Tyle że wszystkie robaczki z tej hodowli będą miały jednakowy kolor.
W większych ilościach gotowe robaczki przechowujemy i przewozimy nad wodę w woreczkach płóciennych z suchymi trocinami. W mniejszych – w pudełkach z dziurkowanymi pokrywkami. Do ilości całkiem małych warto sporządzić zasobniczek z pary starych skuwek do wędzisk: dolutowujemy wieczka, z których jedno zaopatrujemy w otworki do wietrzenia, w bocznej zaś ściance wiercimy jeden większy, przez który, po wysunięciu jednej skuwki z drugiej, robaczki będą wypadały pojedynczo (rys. 4).
4. Sposoby zakładania białych robaczków na haczyk (obok – podręczny pojemniczek ze starych skuwek)
Do tej przynęty najlepiej pasują haczyki jasne: złociste, niklowane. Do zakładania jednej sztuki – nr 16 lub 18, do kilku – 14, czasem nawet większe. Pojedynczego robaka zaczepia się grubszym końcem, starając się aby ostrze haczyka przekłuło skórę jak najpłycej. Nie należy dopuszczać do wypłynięcia treści ciała. Można też przekłuć go – również możliwie płytko – w dwóch punktach, tak aby ułożył się wzdłuż trzonka. Kilka sztuk nawleka się jedną obok drugiej za grubsze końce, ale można też jedną nawlec na trzonek; w tym wypadku utrzymanie się w dobrej formie nie ma znaczenia, bo od wabienia ruchem są pozostałe. Kilka sposobów zakładania robaczków na haczyk pokazano na rys. 4. Przy wszystkich zacięcie powinno być natychmiastowe.
Przynętę podobną pod względem skuteczności oraz sposobu użycia stanowią larwy mącznika młynarka, zwane też robaczkami mącznymi. Ich domową hodowlę prowadzimy czasem mimowiednie i mimo woli. Skażoną nimi porcję można już do końca zużyć na hodowlę, tym razem zamierzoną.
Kto mieszka w pobliżu miejsc składowania mąki: młynów, magazynów, piekarni – może zacząć od początku. Pudełko trzeba napełnić otrębami pszennymi zmieszanymi z takąż mąką, położyć na to kawałek namoczonego i dobrze odciśniętego miąższu bułki, wszystko razem zaś przykryć niezbyt cienką tkaniną wełnianą, którą trzeba stale utrzymywać w stanie wilgotności, ale nie nadmiernej; tyle żeby powierzchnia mąki nie wysychała. W ciepłych porach roku po wystawieniu pudełka na dwór powinniśmy się doczekać złożenia jajeczek przez mącznika. Ze zrozumiałych względów trzeba dobrze pilnować, aby nasza hodowla nie przyczyniła się do rozmnożenia szkodników w okolicy.
Larwy mącznika są od białych robaczków nieco twardsze, mają skórę częściowo zrogowaciałą. Przechowuje się je również w trocinach albo otrębach. Na haczyk zakłada się twardszą stroną ciała, zaczepiając za segmenty zrogowaciałe.
Przynęta uważana niemal za symbol. Rzeczywiście: jeśli chodzi o wszechstronność zastosowań, nie ma sobie równej. Biorą na nią wszelkie ryby wędkarskie, nie wyłączając dużych drapieżników, choć np. szczupaki – raczej przypadkowo, a i to niezbyt wyrośnięte. Białym robaczkom ustępuje jednak pod kilkoma względami. Jest bardziej sezonowa; słabsze wyniki daje latem zwłaszcza w wodach stojących. Nie tak dostępna w dużych ilościach, mniej żywotna, nie daje się też tak dostosowywać do różnych warunków łowienia. Dłuższa jest droga od chwytanego końca do grotu haczyka, a więc i z zacięciem trzeba czekać. Mimo to bywa stosowana nawet przez zawodników. Istnieje kilka odmian dżdżownic, różniących się skutecznością, sposobem uzyskiwania, zastosowaniem.
Najmniej atrakcyjne są robaki kopane, koloru przeważnie szarego i zielonkawego. Ich względną obfitość w niektórych okresach, np. podczas orki, można wykorzystać stosując je do nęcenia. Na haczyk nadają się raczej czerwonawe, występujące w niektórych rodzajach gleb.
Robaki czerwone wydobywa się spod kompostu, stert nawozu, odchodów zwierzęcych. Stąd ich wdzięczne nazwy w rodzaju gnojaki czy podobnych. Od tych mało apetycznych źródeł można się uniezależnić zakładając hodowlę.
Jeśli się więc rozporządza skrawkiem ogródka, najlepiej założyć na nim niewielką kompostownicę. Odpadki kuchenne, obierki, zielska trzeba usypać w warstwę kilku, najwyżej kilkunastocentymetrową. Przykryć ją kratą drewnianą lub plecionką trzcinową, na niej zaś położyć warstwę torfu z gliną. Ma ona utrzymywać wilgoć. Dobrze jest wpuścić trochę dżdżownic, ale i bez tego wkrótce się pojawią. Do zbierania wystarczy zwykle unieść kratę, pod której listwami będą się gromadziły. Jeśli okaże się za mało, to trzeba obrócić trochę torfu.
Kto takich możliwości nie ma, może w zwykłej skrzynce kwiatowej założyć hodowlę wprawdzie mniejszą, ale za to całoroczną – jeśli się ją wstawi do pomieszczenia chłodnego, lecz niezbyt zimnego; na przykład – do piwnicy. W porze ciepłej może stać po prostu za oknem. Trzeba ją napełnić ziemią ogrodową, dosypać nieco odpadków jarzynowych, np. obierek ziemniaczanych, i wpuścić trochę robaków. Po kilku miesiącach rozmnożą się na tyle, że co kilka dni będzie można wyciągać po tyle, ile wystarczy na jeden raz.
Wadę czerwonych robaków stanowi skłonność do przerywania się przy zakładaniu na haczyk. Sposobem na to jest przetrzymanie ich przez dwa – trzy dni przed łowieniem w niezbyt wilgotnym podłożu, najlepiej w piasku. Nie tylko się wzmocnią, ale także zyskają żywszą barwę i stracą nieprzyjemny zapach. Mówimy, że się przetrą.
Na łowisko przenosimy w płóciennym woreczku albo w pudełku z ziemią lub piaskiem. Pokrywka musi być zaopatrzona w otworki wentylacyjne.
Sposobów zakładania na haczyk (ciemny: czarny, czerwony, brązowy, może być z grotem odgiętym w bok, nr 14, 12, czasem jeszcze większy) istnieje wiele. Niektóre pokazano na rys. 5. Przekłuwanie kilkakrotne daje tę korzyść, że czyni przynętę bardziej skupioną, a więc zwiększa szanse udanego zacięcia. Bardziej jednak narusza dżdżownicę, skracając czas jej żwawości na haczyku. Ponadto w tej postaci ma ona skłonność do wprawiania przyponu w obroty, co może prowadzić do splątań. Lepiej więc ograniczyć ten sposób do wód stojących lub do przepływanki klasycznej na spław. Całkiem zabójcze jest nawlekanie dżdżownicy na haczyk. Zdarza się jednak, że ryby biorą często lecz tak ostrożnie, iż wciąż nie sposób ich zaciąć, robak zaś za każdym razem jest wyssany. W takich razach można jako do ostateczności uciec się do tego ostatniego sposobu. Na niektóre ryby, np. karpie, doskonałą przynętę stanowi pęczek czerwonych robaczków.
5. Zakładanie czerwonych robaczków na haczyk
a – zalecane, b – raczej tylko na wody stojące, c – odradzane
Latem, które w ogóle nie jest dobrą porą na stosowanie dżdżownic (choć lin i duże leszcze nie robią sobie w tym względzie przerwy, biorąc na nie przez cały sezon), lepiej sprawdzają się sztuki niewielkie, do 5 cm długości.
Rosówki, największe z dżdżownic, żyją w glebie pastwisk, zagród, trawników, przydrożnych nieużytków. Ich obecność można poznać po charakterystycznych kilkumilimetrowej średnicy otworkach w ziemi. Często są otoczone lub przykryte małymi grudkami rozdrobnionej gliny, a z niektórych wystają nie do końca wciągnięte liście, opadłe z pobliskich roślin. Wydobywanie rosówek z plątaniny korzeni traw, gdzie spędzają dnie, byłoby zbyt żmudne. Toteż najchętniej łapie się je z powierzchni ziemi, na którą wychodzą nocą, po deszczu albo kiedy kładzie się rosa. W czas suszy można je do wychylenia się skłonić skrapiając wodą miejsca, w których podejrzewamy ich obfitość.
Wysunięte na zewnątrz stanowią zdobycz łatwiejszą, ale bynajmniej nie łatwą. Płoszą je wszelkie odgłosy, nawet szmer cichych kroków, a także mocniejsze światło. Na sygnał niebezpieczeństwa chowają się błyskawicznie do norek, co znakomicie im ułatwiają ogonki, którymi stale pozostają zaczepione w swych korytarzykach.
Łapanie wymaga ostrożnego posuwania się z niezbyt silnie świecącą latarką. Potężnie bijące reflektory trzeba osłonić. Wystarczy do tego choćby kawałek papieru toaletowego. Jeśli nawet tego nie ma pod ręką, to można szukać na obrzeżu krążka świetlnego, gdzie promienie są łagodniejsze. Wypatrzywszy rosówkę trzeba ją błyskawicznym ruchem chwycić za jaśniejszy z widocznych końców (to ten od strony norki) i mocno, ale z czuciem przycisnąć do ziemi (rys. 6). Dopiero upewniwszy się, że chwyt jest pewny, poprawić go i dżdżownicę wyciągać, ani na chwilę nie luzując; każde zwolnienie ucisku może wykorzystać i spomiędzy palców czmychnąć do norki. Nie należy zbytnio się śpieszyć. Chropawym, łopatkowatym ogonkiem trzyma się ona ziemi tak mocno, że łatwo ją rozerwać. Dopiero wyraźnie wyczuwszy, że się wysuwa, można pociągnąć już szybciej.
6. Rosówki
a – chwytanie, b – hodowla w skrzynce, c – wypłaszanie z ziemi przez wbicie i kręcenie kija, d – zakładanie na haczyk.
Jak z tego opisu wynika, poszukiwanie rosówek w trawie wysokiej i gęstej nie ma sensu. Ani wypatrzeć, ani pochwycić.
Dla doraźnego zdobycia kilku sztuk można uciec się do sposobu skutecznego w dzień. Zaostrzony kij trzeba wbić na kilka do kilkunastu centymetrów w ziemię i kręcić nim szybko (rys. 6). Jeśli tylko miejsce jest rosówkowe, to dość szybko w najbliższej (kilkadziesiąt centymetrów) okolicy pojawi się któraś, panicznie uciekająca, z ziemi. Rzadko za jednym wbiciem zdarza się zdobyć więcej niż jedną. Toteż metoda jest raczej żmudna – a i łąki często szkoda.
Na krótki czas przechowuje się rosówki w świeżo zerwanej trawie. Nie można ich łączyć w jednym pudełku lub woreczku z innymi robakami. Te bowiem w ich obecności giną szybko, a produkty ich rozkładu uśmiercają główne lokatorki. Czas przechowania można przedłużyć, zmieniając trawę i dokarmiając rosówki rosołkiem lub rozcieńczonym mlekiem. Na kilka tygodni (np. na urlop w okolicy ubogiej w tę przynętę) najlepiej umieścić je w płóciennym woreczku ze skropionym wodą mchem. Przy okazji pozbywają się ziemnej treści z przewodu pokarmowego, dzięki czemu wyraźnie zyskują na atrakcyjności: jędrnieją, nabierają żywszych barw.
Do przechowywania przez kilka miesięcy może posłużyć darń, umieszczona w skrzynce kwiatowej na kilkucentymetrowej warstwie sypkiej ziemi. Pod darnią zazwyczaj przebywa po kilka co najmniej sztuk. By je wyjąć, wystarczy darń unieść.
Chcąc mieć rosówki na stałe trzeba tę przechowalnię nieco skomplikować. Na dno skrzynki położyć dwie warstwy grubego płótna workowego, na to cienką warstewkę piasku, potem nieco grubszą – ziemi ogrodowej, na niej warstewkę zbutwiałego zielska i drugą, lekko wilgotnego mchu. Powtarzamy ten układ aż do prawie całkowitego wypełnienia skrzynki. Wówczas kładziemy na wierzch darń, trawą do dołu, i na niej umieszczamy rosówki. Co się nie skryje, to uszkodzone i trzeba pozbierać.
Przykrywamy wszystko płótnem workowym i umieszczamy w pomieszczeniu chłodnym lecz chroniącym przed mrozem. Pilnujemy, żeby ziemia nie wyschła. Dokarmiać będziemy zwiędłymi liśćmi, drobną trawą, fusami kawowymi. W kilku miejscach dobrze jest posypać mąką, a przy brzegach – mlekiem w proszku. Co nie zostanie zjedzone, to na drugi dzień usuwamy. Co miesiąc trzeba zawartość skrzynki wybrać, mech wymienić na świeży, usunąć rosówki stare i niemrawe. W przeciętnej skrzynce można ich tak przetrzymać do czterystu.
Na dwa, trzy dni przed użyciem warto wszelkie rosówki umieścić w naczyniu z lekko wilgotnym (nie mokrym) mchem, aby się przetarły – nabrały jędrności, utraciły śluz.
Na karpie, liny, duże okonie najbardziej nadają się osobniki średniej wielkości – około 10 cm w stanie spoczynku. Zakłada się je po jednym, przekłuwając kilkakrotnie haczykiem dość dużym: nr 8, 6, czasem nawet większym. Okonie średniej wielkości lepiej biorą na kawałki rosówek, płocie – na same ogonki. Haczyk musi być w tym wypadku odpowiednio mniejszy. Większe rosówki, albo jeszcze lepiej pęczki średnich, nadają się raczej na ryby w rodzaju suma lub węgorza. Na tego drugiego stanowią przynętę tak wyśmienitą, że niegdyś wręcz przy jego łowieniu obowiązywał zakaz ich stosowania; uważano je za skuteczne aż niesportowo.
Przynęta niezawodna, na wszystkie wody, o każdej porze roku. Wbrew dość powszechnemu mniemaniu skuteczna także na ryby duże (leszcze, klenie, liny); nie tylko na płocie i mniejszy drobiazg. Jeśli więc nie cieszy się zasłużoną popularnością, to tylko dlatego, że jest zarazem bardzo trudna – także w uzyskiwaniu i przechowywaniu, ale przede wszystkim w użyciu; wymaga sprzętu bardzo delikatnego i łowienia czynnego, ze stałym, czujnym kontaktem wędkarza z zestawem. Uporać się z tym wszystkim umieją na ogół tylko wędkarze wyczynowi. Wśród zwykłych, rekreacyjnych, ochotka zauważalną popularność zdobyła jedynie w łowieniu podlodowym. Wynika to często nie tyle z wyboru, co z konieczności. Gdyby jednak nie zastarzałe nawyki, wielu łowiących rychło by spostrzegło, że jej zalety ujawniają się także w innych okresach, kiedy zawodzą pozostałe przynęty – choćby w pełni lata.
Rodzina ochotkowatych liczy około trzech tysięcy gatunków. Owady dorosłe, przypominające komary, ale nie kąsające, chmarami unoszą się w okolicy wody. Larwy, na które używa się uproszczonej nazwy ochotki, przez kilka miesięcy, od wyklucia do przepoczwarzenia, przebywają w wodzie. Żywią się rozproszonymi w niej martwymi szczątkami, glonami, tkanką większych roślin; niektóre uprawiają drapieżnictwo. Różnią się wymiarami, barwą, obyczajami życiowymi. Nas interesują głównie te żyjące w osadach dennych (rys. 7), stanowiące pokarm – często podstawowy – wielu gatunków ryb. Najczęściej są koloru intensywnie czerwonego, ale bywają także brązowe, ceglastomleczne (przy tych brania są z reguły najlepsze) i inne.
Z praktycznego punktu widzenia rozróżnia się dwa zasadnicze rodzaje ochotek.
Większych, o długości dochodzącej do 3 cm, używa się do zakładania na haczyk (larwy łowcze, przynętowe). Wydobywa się je z dennego mułu starych, zapuszczonych stawów, spokojnych starorzeczy, wiejskich sadzawek. Najlepsze wyniki uzyskuje się tam, gdzie chadza bydło, dopływają ścieki oborniane, rzeźniowe, bytowe. Woda jednak musi być natleniona. W przeciwnym razie, nawet jeśli ochotki występują, to są słabe, na haczyku błyskawicznie tężeją, w dodatku mają często zapach odbierający im atrakcyjność. Bywa, że wręcz odstraszają ryby – jeśli pochodzą np. z wody nasyconej siarkowodorem, albo odtlenionej wskutek nadmiernej zawartości ścieków mleczarskich.
Ochotki drobne, o długości nie przekraczającej 2 cm, a często niewiele większej od 1 cm, służą przede wszystkim jako przynęta zanętowa, bądź dodawana do innych mieszanin, bądź stosowana w postaci czystej (larwy zanętowe). Wędkarze francuscy określają je słowem foullis, (czyt. fuji) co w języku polskim najlepiej oddaje nazwa sieczka. Anglicy używają nazwy o podobnie lekceważącym odcieniu – jokers (czyt. dżokers). Czasami także zakłada się je na haczyk, i to niekoniecznie z braku larw dużych, łowczych. Dają bowiem szanse przy łowieniu trudnym, kiedy nawet drobne rybki trzeba wyłuskiwać w mozole, bo biorą niemrawo. Źródłem ochotek zanętowych są nie zbiorniki, jak w wypadku łowczych, lecz niewielkie rzeczki lub kanały, najlepiej w okolicy bakutilów, rzeźni, nawet mleczarni – byle nie raczących zbyt obficie serwatką, pozbawiającą wodę tlenu.
7. Ochotka
a – wygląd, b – sitko do czerpania mułu, c – duże sito pływające, d – przechowywanie w
typowym pudełku na przynęty, e – w drewnianej kasetce, f – w wilgotnej gazecie.
Kupienie świeżych ochotek nie nastręcza trudności – choćby w sklepach akwaryjnych lub zoologicznych. Są tam jednak dość drogie. Warto się więc nastawić na wydobywanie we własnym zakresie.
Bardzo pomocne jest przy tym sitko, sporządzone przez obciągnięcie delikatnej tkaniny (np. siatki rozpinanej w oknach przeciwko owadom; pończocha nylonowa ani gaza się nie nadają) na kabłąku z drutu (rys. 7). Do zastosowania doraźnego zaczerpujemy nim nieco szlamu dennego. Najwięcej ochotek przebywa na granicy mułu i znajdującego się pod nim piasku. W dobrym miejscu już po odsianiu jednej porcji na czerpaku pozostanie kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt larw, co może wystarczyć na kilka godzin łowienia. Całkowicie oczyszczamy je tylko wtedy, kiedy mają być zużyte najdalej w ciągu kilku dni. Jeśli chcemy przechować dłużej, to część podłoża zachowujemy, przepłukawszy tylko.
Sposób jeszcze prostszy, ale nie wszędzie do zastosowania, polega na zmąceniu dna (na przykład przez wejście w woderach i pogrzebanie stopami). Ochotki wypływają na powierzchnię, skąd zbiera się je choćby sitkiem do herbaty.
Przechowujemy ochotki w chłodnej wilgoci; jeśli w wodzie, to w większej ilości, chłodnej, natlenionej. Dobrym sposobem jest rozłożenie cienkiej ich warstwy na gazecie, którą następnie składa się jak kopertę i umieszcza w drewnianej kasetce. Tę zaś owija się zwilżoną tkaniną. W zimie można je tak przechowywać do miesiąca. W lecie, kiedy cykl życiowy larw jest przyśpieszony – do dwóch tygodni. Co najwyżej zajdzie potrzeba schowania pudełka do lodówki, do pojemnika na jarzyny. Tuż po wyjęciu larwy będą mało ruchliwe, zbite w tabliczkę. Aby je rozruszać, wystarczy posypać suchą, mieloną gliną lub – lepiej – sproszkowanym torfem. Same się rozplączą.
Gazety nie należy zwilżać; wilgoć z ochotek zupełnie wystarczy. Nie wolno ich też układać w kilku warstwach, gdyż są niezwykle wrażliwe na zgniecenie.
Przy zbieraniu ilości większych (przede wszystkim dotyczy to larw zanętowych) używa się dużych czerpaków lub szufli siatkowych. Wstępnego oddzielenia dokonuje się od razu po wydobyciu. Można do tego użyć dużych sit na kabłąkach albo, co wygodniejsze, sit pływających (rys. 7). Sporządza się je z ramy drewnianej – solidnej, by miała wystarczającą wyporność, i zaopatrzonej w boczne uchwyty. Przybija się do niej siatkę drucianą o oczkach około 2 milimetrowych.
Zaczerpnięty osad wykładamy na sito. Największe grudy wybieramy ręką, a następnie potrząsamy ramą. Drobne cząstki przechodzą przy tym do wody. Większe pozostają wraz z larwami, które często podczas tej czynności łapią powietrze i wypływają na wierzch. Zbieramy je i ostatecznie doczyszczamy już na brzegu lub w domu. Do dalszego przechowywania trzeba podzielić je na niewielkie porcje, które układa się płaskimi warstwami. Do regulowania wilgoci, której one potrzebują, ale której nadmiar może być dla nich zabójczy, najlepiej się nadają organiczne resztki pozostałe po wstępnym opłukaniu larw. Nie wyklucza to owijania pudełka w zwilżoną tkaninę, ale może zastąpić ten dodatek, kłopotliwy przy przechowywaniu ochotek w lodówce.
Przez dłuższy czas, nawet do dwóch miesięcy (jeśli się rozporządza chłodną piwnicą), można je przetrzymać w akwarium z wodą, ale oczywiście bez rybek.
Do przenoszenia przynęty na łowisko kasetkę lub zwykłe pudełko na robaki trzeba wyłożyć ligniną lub kawałkiem gazety. Larwy mają skłonność do splątywania się. Rozdzielenie bywa wówczas uciążliwe i trudno uniknąć ich uszkodzenia. Rozklejenie wybitnie ułatwimy sobie, posypując je mąką kukurydzianą lub ziemniaczaną; tą drugą zwłaszcza.
Haczyk musi być cienki, numer 18, 20 lub nawet mniejszy, o długim trzonku. Typowe ochotkowe są matowe, barwy czerwonej lub brązowej, czasem niebieskiej. Zakładając larwę pojedynczą wprowadzamy ostrze haczyka tuż za jej czarną główką i palcem nasuwamy ją dalej, by częściowo nawlec (rys. 8). Jeśli używamy kilku, to po prostu przekłuwamy je w pobliżu połowy ciała. Kłopoty z nakładaniem tej drobnej i delikatnej przynęty naprowadziły wędkarzy na pomysły w rodzaju przywiązywania ich do haczyka czerwoną niteczką jedwabną, albo przyklejania. Stosowane do tego kleje znajdują się w sprzedaży w krajach zachodnich. Używano też klejów chirurgicznych. Wydaje się to przesadą. Ale może, jeśli inne względy (grubość przyponu, proza sklepowego zaopatrzenia) nakazują wiązanie haczyków zbyt dużych, większych niż nr 16.
8. Wykorzystanie ochotki
a – nawlekanie na haczyk, b – sposoby zakładania (ostatni – kanapka z białym robaczkiem); c – larwa komara.
Ochotka jest mało odporna na uderzenia o powierzchnię wody. Szybko traci treść ciała, klapnie. W jej wypadku więc szczególnie trzeba się starać o delikatne wkładanie do wody. Jeśli zarzucanie jest nie do uniknięcia (np. przy metodach odległościowych), to po kilku rzutach trzeba ją zmienić – nawet jeśli nie było żadnych brań.
Często stosuje się ją w postaci tzw. kanapek, czyli w połączeniu z innymi przynętami: bułką, białym robaczkiem, pęczakiem, pastą syntetyczną. Najbardziej skuteczna jest w stosunku do płoci, leszczy, karpi, wzdręg, świnek, cert, a w zimie – także okoni.
Podobną do ochotki przynętę stanowią larwy komara. Występują najliczniej w zbiornikach spokojnych, osłoniętych od wiatru – niekoniecznie naturalnych; spotyka się je w basenach przeciwpożarowych, a nawet beczkach z zastałą wodą. Hodować je można samemu nawet w słoikach, co zresztą dość pospolicie czynią akwaryści.
Same larwy są nieco mniejsze od ochotek (nie przekraczają 1 cm długości), nie tak żywo ubarwione (najczęściej koloru szarego), z wyraźnym pogrubieniem w ciemniejszej okolicy głowowej; szczególnie duże staje się ono w stadium poczwarki, która też nadaje się na przynętę. Poruszają się w wodzie w górę i w dół, co wiąże się z koniecznością oddychania powietrzem atmosferycznym. W dobrym miejscu i czasie można ich czerpakiem z gazy nałapać bardzo dużo. Wyjęte z wody są jeszcze mniej trwałe od ochotek. Wymagają też jeszcze mniejszych haczyków – numery powyżej 20.
Larwy chruścika, kłódki (rys. 9). Atrakcyjnością nie ustępują ochotkom. Nie są jednak aż tak uniwersalne. Dobre wyniki dają raczej tylko przy łowieniu z dna. Bardzo dobrze służą wiosną w wodach stojących, gdzie źle się sprawdzają dżdżownice.
Żyją w rurkach (domkach) z ziaren piasku, kawałków liści, drewna i innych materiałów, na dnie wód dobrze natlenionych. W wodach stojących mają barwę żółtawą do brązowej. W płynących – zielonkawą; te są zazwyczaj najskuteczniejsze. Zbierać je można z wyjętych z wody butwiejących gałęzi. W czystych rzeczkach po odchyleniu nawisu trawy widać często, jak się przemieszczają po dnie. Obfitym źródłem bywa też spodnia część kamieni dennych. Trzeba je unosić tak, aby ta część znalazła się po stronie osłoniętej od prądu. Łatwiej wtedy uniknąć zmywania uczepionych kłódek. Na wszelki wypadek można poniżej ułożyć siateczkę z gazy lub czegoś podobnego, rozpiętą na obręczy. Kamień po ostrożnym oczyszczeniu (nie tylko zresztą z chruścików) odkładamy na miejsce; pamiętajmy, że to równie jak inne ważna część środowiska wodnego, któremu winni jesteśmy opiekę; które jak najmniej należy zakłócać.
Przechowujemy larwy razem z domkami, w przewiewnym pudełku, w miejscu ciemnym i chłodnym. W żadnym razie nie zalewamy wodą, ale nieco wilgoci dobrze robi. Można się jak zwykle posłużyć wilgotnym mchem, którym wyłożymy dno pudełka. Przestrzegając wszelkich zasad obchodzenia się z przynętami delikatnymi możemy je przetrzymać nawet dwa tygodnie.
9. Larwy
a – chruścika (wygląd wraz z domkiem i sposoby nakładania; trzeci traktować jako ostateczność),
b – jętki, c – widelnicy.
Z domku łatwiej się wyjmuje po nadłamaniu jego tylnej części – ostrożnie jednak, by nie uszkodzić larwy i nie spowodować wycieknięcia treści. Równie ostrożnie trzeba nakładać na haczyk – cienki, ale nieco większy niż w wypadku ochotki: może być nawet nr 12. Unikać przebijania strony brzusznej, gdyż tamtędy biegną nerwy, których uszkodzenie przyśpiesza obumarcie larwy. Nawlekanie należy traktować jako ostateczność, kiedy rodzaj brań sprawia, że bardziej nam zależy na pewności zacięcia niż na żywotności przynęty.
Kłódki są świetną przynętą na leszcze, płocie, krąpie, certy, okonie, a nawet na brzany.
Larwy jętki (rys. 9). Bardzo delikatne, trudne i do przechowania, i do utrzymania na haczyku, ale doskonałe na wszystkie niemal ryby karpiowate. Występują we wszelkich wodach nizinnych od wiosny do jesieni. Mniejsze można zbierać spod kamieni, większe (powyżej 2 cm) – w przybrzeżnych namułach, podobnie jak larwy ochotki. Przechowuje się jak chruściki, ale na ogół szybko giną.
Wygląd w dużym stopniu zależy od warunków życia. Dotyczy to zarówno kształtu, jak i barwy: od zieleni, poprzez brąz, aż do czerni.
Duże larwy dobrze jest zakładać na haczyk (cienki, nr 18, 20 i mniejszy) za ostatni segment; zachowują swobodę ruchów, co skuteczniej prowokuje ryby. Mniejsze – jak ochotki lub chruściki. Działają na wszelkie ryby karpiowate, szczególnie na leszcze i brzany.
Jako przynęty na te ostatnie można używać też owadów dojrzałych. W okresie rójki unoszą się w pobliżu wody ogromnymi rojami. Ciągną w kierunku światła, co można wykorzystać do ich nałapania. Przetrzymuje się je po prostu w torebce papierowej. Świeże sztuki duże, kilkucentymetrowe, zakłada się na haczyk pojedynczo, wprowadzając ostrze w tułów od strony główki. Mniejsze lepiej jest przywiązywać kawałkiem jedwabnej nici, uwiązanym koło łopatki. Przykładamy kilka jętek i przez zwykłe okręcenie nitki przytwierdzamy je do trzonka.
Podobne do jętek charakterem – a jeśli chodzi o larwy, to także kształtem – są widelnice (rys. 9). Ich występowanie ogranicza się jednak do rzek czystych i bardziej wartkich, gdzie w większych ilościach można je spotkać głównie wiosną. Z postępem zanieczyszczeń i ogólnym pogarszaniem stanu wód coraz o nie trudniej. Zbierane z dolnych części kamieni, stanowią wyśmienitą przynętę na brzany przede wszystkim, ale także na klenie.
Ośliczka (rys. 10). Skorupiak centymetrowej wielkości, żyjący przy dnie w żyznych wodach nizinnych, pod kamieniami, gałęziami, wśród roślin dennych. Przez wędkarzy zwany stonogą. Można go zbierać z wydobytych z wody roślin, starych gałęzi itd., a także wybierać z mułu czerpakiem, jak ochotki. Dobrze się przechowuje w wodzie z dodatkiem roślin. Pojedyncze sztuki zakłada się na haczyk nr 18 lub 20, pęczki – na odpowiednio większe. Doskonała przynęta zwłaszcza na płocie, leszcze, karpie, liny, ale także na inne karpiowate. Należy ją umieszczać na dnie.
10. Bezkręgowce drobne
a – ośliczka, b – kiełż zdrojowy, c – pijawka, d – rurecznik, e – wieloszczet.
Strumieniowym odpowiednikiem ośliczki jest kiełż (rys. 10). Zbiera się spod kamieni – najlepiej płosząc przez ich unoszenie. Skorupiaczki, porwane przez prąd, wpadają do podstawionej poniżej siateczki (jak w wypadku chruścików). Przechowuje się i stosuje tak samo jak ośliczki.
Pijawki (rys. 10). Nie tylko chętnie zjadane przez liczne gatunki ryb, ale w dodatku mocne, mięsiste; na haczyku trzymają się niemal tak dobrze, jak sztuczne wabiki z tworzyw kauczukowych. Mimo że czasami występują bardzo obficie, można je traktować wyłącznie jako przynętę okazjonalną, gdyż ich uzyskiwanie jest uciążliwe i wybitnie uzależnione od sezonu. Wydobywa się je z płytkich i wygrzanych wód stojących, zwłaszcza zalanych grzęzawisk, a także spod kamieni w niezbyt wartkich, ciepłych i umiarkowanie zanieczyszczonych wodach płynących. Nagarnia się najlepiej rzadką siatką. Przechowywać można w wodzie lub wilgotnym mchu.
Najskuteczniej wabi nakłuta w połowie lub w jednej trzeciej haczykiem nr 11 – 14. Można też nawlec od strony grubszej i wystawić grot na zewnątrz; w tym wypadku to szczególnie ważne. Biorą liny, węgorze, sumy, brzany i okonie.
Rureczniki (rys. 10). Robaki z grupy skąposzczetów, do której należą także dżdżownice. Długie i bardzo cienkie, o średnicy na ogół nie przekraczającej 1 mm. Barwy jasnoszarej aż po brudnobiałą, czasem z różowawym lub czerwonawym odcieniem. Występują nieraz wespół z ochotkami, choć ich środowiskiem zasadniczym są wody jeszcze silniej zanieczyszczone. W mułach dennych mają kanaliki, w których tkwią przednią częścią ciała. Tylna wystaje i wykonuje wężowate ruchy oddechowe. Przy gęstszych skupiskach wygląda to jakby dno falowało. Zaniepokojone chowają się całkiem, by po chwili wychylić się znów.
Jako że ich obecność stanowi oznakę skrajnego zanieczyszczenia substancją organiczną, najlepiej ich szukać w rowach odpływowych i zbiornikach na ścieki z gospodarstw rolnych, obór, tuczarni. W metrze kwadratowym dna bywa do czterech tysięcy osobników. Można też je kupować w sklepach akwaryjnych, gdzie często używa się nazwy tubifeks.
Zakładanie na haczyk przysparza sporo trudności. Musi być bardzo cienki, nr od 18, a raczej 20, do 22 albo jeszcze mniejszy. Można sobie poradzić przez ostrożne domieszanie rureczników do ciasta, które już na haczyk nakłada się bez kłopotu. Inny sposób polega na uwiązaniu ich pęczka jedwabną nicią.
Przynęta skuteczna przez cały rok na ryby szukające pokarmu w dnie, jak leszcze, karpie, liny, karasie.
Wieloszczety (rys. 10). Duże zielone lub czerwone robaki o licznych bocznych odnóżach. Z ich powodu zwane przez wędkarzy stonogami. Jak widać (patrz ośliczka) mianem tym szafuje się szczodrze. Występują w wodach wolno płynących o dnie twardym, gliniastym. Znajduje się je w wydobytym z niego mule. Przechowuje się w wilgotnym piasku lub roślinach wodnych.
Na haczyk zakłada się podobnie jak rosówki, do których są zresztą zbliżone rozmiarami. Skutkują na leszcze, krąpie, certy, ale niejednakowo we wszystkich wodach.
Mięczaki (rys. 11). Do tej grupy należą rozmaite małże i ślimaki, żyjące na dnie wszelkich wód, a także na roślinach podwodnych, zatopionych przedmiotach itd. Można je wydobywać czerpakiem, a czasami po prostu zbierać. Skutecznością niewiele się od nich różnią ślimaki lądowe. W miejscach, gdzie występują liczniej (choćby w ogródku), wystarczy położyć deskę z lekko uniesionym bokiem, aby ułatwić wpełznięcie. Przetrzymujemy w wilgotnym mchu, do którego można dodać listków jarzyn.
11. Bezkręgowce większe
a – mięczaki (małże i ślimaki), b – rak (zakładanie szyjki i całego).
Do łowienia mięsną lub galaretowatą zawartość wydobywa się ze skorupki. Chodzi tu o możliwość założenia na haczyk i szybkiego zacięcia, a nie o danie dostępu rybom. One doskonale radzą sobie bez tego. Biorą mięczaki do pyszczka w całości i miażdżą skorupki mocnymi zębami gardłowymi. Podobnie zresztą postępują z chruścikami, które łykają w całości. Niekształtne bryłki mięsa nakładamy na sam grot haczyka. W wypadku miękkich małży może on pozostać skryty, przy ślimakach powinien powierzchnię lekko przebijać.
Skuteczne na okonie, karpie, liny, jazie, klenie, certy, węgorze, sumy, brzany, miętusy, sandacze. Małż racicznica stanowi zasadnicze pożywienie dużych płoci.
Mięso raka (rys. 11). Największe zastosowanie mają szyjki rakowe, jak z obezwładniającą wędkarską logiką nazewniczą określa się zawartość odwłoków. Ma ona postać białej galaretowatej masy. Wydobywa się ją po odłamaniu tej części zabitego raka. Używa się także mięśni kleszczy oraz piersiowych.
Szyjkę rakową, całą lub kawałek, nakłada się na haczyk tak, aby skrył się całkowicie, łącznie z ostrzem. Największą skuteczność wykazuje w stanie surowym, ma jednak w nim skłonność do spadania. Także ryba może ją ściągnąć bez dotykania haczyka, zwłaszcza jeśli zacięcie nie będzie natychmiastowe. Toteż czasem się ją podgotowuje albo lekko opieka nad niekopcącym płomieniem – np. zapalniczki. Części mięśniowe trzymają się dobrze i w ich wypadku grot lepiej wystawić. Przy łowieniu miętusów i węgorzy pancerz można częściowo zostawić. W razie nastawienia się na pozostałe gatunki, chętnie biorących na tę przynętę: płocie, okonie, klenie, liny – trzeba go usunąć całkowicie.
Doskonałą przynętą jest również cały rak, oczywiście odpowiedniej wielkości: nie kilkanaście, lecz najwyżej pięć do siedmiu centymetrów długości. Największą skuteczność wykazuje w okresie linienia. Szczególnie dobrze biorą okonie i większe brzany, ale i kleń często chętniej weźmie na całego raka niż na szyjkę.
Pogarszanie jakości wód powoduje zanikanie cenniejszych gatunków tych skorupiaków. Toteż należy unikać korzystania z raka szlachetnego i błotnego. A bezwzględnie już trzeba przestrzegać wymiarów i okresów ochronnych.
W wodach naszych występuje nieprzebrana rozmaitość drobnych bezkręgowców, żeby wymienić choćby ważki, meszki, zabarwice. Sposób używania na przynętę czy to larw, czy owadów dorosłych, nie odbiega od opisanych wyżej. Ponieważ wszystkie te żyjątka stanowią pokarm ryb, warto je wykorzystywać także do uatrakcyjniania przynęt pochodzenia poza wodnego. Ususzonych, zmiażdżonych, mielonych można dodawać do ciast, białych robaków. Ziarna i kasze zyskają dodatkowy, przyciągający zapach, jeśli się je ugotuje w wywarze z chruścików, ślimaczków itp. Otwiera się szerokie pole dla pomysłowości.
Pędraki i gąsienice (rys. 12). Pierwsze to larwy chrząszczy, drugie – motyli. Niektóre osiągają znaczne rozmiary – do 4, a nawet 6 cm. Spotyka się je w ziemi (dużo ich można zebrać, idąc za pługiem podczas głębokiej orki wiosennej lub jesiennej), pryzmach kompostu, pod korą zbutwiałych drzew. Spore ilości gąsienic gromadzą się na zimę w łodygach dużych chwastów, np. łopianu. Ich obecność można wówczas poznać po charakterystycznych otworach. Niektóre pędraki można hodować, co jednak jest dość skomplikowane. Sprowadza się bowiem do zaprowadzenia w skrzynce małej domowej uprawy zboża, którego korzeniami będą się żywiły larwy.
12. Larwy i poczwarki
a – pędrak, b – jedwabnik, c – larwy os, d – larwa pszczoły i strefy ramy z ula
(1 – miód, 2 – czerw pszczeli, 3 – czerw trutowy, czyli ten nas interesujący), e – poczwarki much.
Na haczyk zakłada się je podobnie jak larwy muchy. Podobnie też można je barwić, co czasem znakomicie podnosi skuteczność. W niektórych wypadkach wskazane jest przed użyciem sparzyć je wrzątkiem. Na ogół jednak potrzeby takiej nie ma. Biorą leszcze, krąpie, klenie, jazie, okonie.
Szczególne miejsce w tej grupie przynęt zajmują larwy jedwabnika. Z racji przemysłowego zastosowania kokonów istnieje opracowana technologia hodowli. Można ją prowadzić tylko w okresie, kiedy krzewy morwowe są pokryte liśćmi, stanowiącymi pokarm gąsienicy. Materiału wylęgowego dostarczają wyspecjalizowane placówki. One też skierują do właściwych poradników. Na przynętę nadają się larwy we wszystkich stadiach rozwojowych oraz poczwarki. Kokony tych ostatnich po zmieleniu stanowią doskonały dodatek do zanęt, zwłaszcza powierzchniowych – choć z powodzeniem używa się ich także do gruntowych, na łowiskach kleniowych.
Larwy korników. Białe, długości do 1 cm, żyją w charakterystycznych chodnikach wydrążonych pod korą drzew, zwłaszcza iglastych. Łatwe do barwienia. Doskonałe wyniki dają przy łowieniu płoci w jeziorach i kanałach wykorzystywanych do spławiania drewna.
Larwy os (rys. 12). Uzyskuje się je po wydobyciu całego gniazda, co najłatwiej robić wczesną jesienią. Pozostałość można pokruszyć i wzbogacić nią zanętę. Na haczyk zakłada się po kilka sztuk, podobnie jak białe robaki. Doskonałe zwłaszcza na klenie, ale także na jazie i leszcze.
Podobnie używa się larw pszczelich, a ściślej – trutniowych (czerw trutowy) Układają się na obrzeżach ramek ulowych. Pszczelarze okresowo, zazwyczaj raz na tydzień, usuwają je jako zbędne obciążenie hodowli. Są od pszczelich większe, barwy żółtawej. Nietrwałe; ale dopóki zachowują żywotność, stanowią przynętę doskonałą – być może z powodu miodowego aromatu.
Poczwarki muchy (rys. 12). Uzyskuje się je na ogół niezamierzenie; trzymane w cieple lub po prostu za stare białe robaczki nieruchomieją, ciemnieją i sztywnieją, co właśnie oznacza że wchodzą w to kolejne stadium. Poczwarki stanowią przynętę wartościową, ale trudną. Nie mogą być zbyt stare. Całkiem sczerniałe raczej się nie nadają. Krucha otoczka pęka czasem już przy nakładaniu na haczyk. Dlatego lepiej żeby nie miał zadzioru, a jeśli już – to jak najmniej odstający. W miarę potrzeby można go przygiąć szczypcami. Ta kruchość powoduje także, iż zacięcie musi być natychmiastowe. Przegapienie drgnięcia spławika może sprawić, że łowiący będzie nadal czekał na branie, podczas gdy na haczyku będzie już tylko zwisała pusta skorupka. Larwa ukąszona albo nawet wyssana częstokroć bywa przez ryby chwytana; raz wykorzystanej poczwarce to się nie zdarza. Kolejna niedogodność tej przynęty to skłonność do pływania, unoszenia się po powierzchni.
Z tych wszystkich względów nie używa się na ogół poczwarek takich jakie są, tylko po co najmniej dwugodzinnym namoczeniu w wodzie. Czasami dobrze też robi sparzenie – przez zanurzenie na chwilę we wrzącej wodzie.
Na haczyk, nr 16 lub 18, nakłada się albo jak larwę, albo wprowadzając ostrze do środka. Ten drugi sposób jest do zastosowania tylko przy bardzo małym haczyku (nr 20 i mniej) i dużej poczwarce (z pokaźnych gozzerów). Przynęta świetna na płocie, zwłaszcza wczesnym latem w jeziorach, a także na klenie, świnki, liny, ukleje.
Chrabąszcz (rys. 13). Duży chrząszcz, spotykany coraz rzadziej wskutek stosowania środków owadobójczych (właśnie przeciw niemu między innymi). W Polsce występuje kilka gatunków. Najpopularniejszy jest chrabąszcz majowy, którego dorosłe osobniki pojawiają się od kwietnia do czerwca. Łapanie nie nastręcza większych kłopotów. Przechowuje się w przewiewnym pudełku ze świeżymi liśćmi, umieszczonym w miejscu chłodnym, choćby w dolnej części lodówki.
13. Owady
a – chrząszcz, b – polny konik.
Zakładanie żywego na haczyk jest kłopotliwe i stosuje się raczej przy łowieniu powierzchniowym. Do zestawów obciążonych bardziej nadaje się martwy. Trzeba go uśmiercić rzucając niezbyt mocno o ziemię. Następnie wbić igłę w odwłok i wyprowadzić ją przez twardy pancerzyk na karku, po czym przeciągnąć nią przypon z haczykiem nr 4 albo 6 w wypadku sztuk większych, lub 6 do 10 – przy mniejszych. Ta przynęta powinna spływać swobodnie; nie należy jej przytrzymywać ani podciągać.
Najlepsze wyniki daje w wypadku ryb o względnie dużych otworach gębowych: kleń, jaź, boleń. Wszystkie one są bardzo płochliwe. Toteż przy powierzchniowym łowieniu na żywego chrabąszcza dobre wyniki daje nasunięcie na przypon kilkunastocentymetrowego kawałka słomki. Skrywa ona żyłkę, a przy tym owad próbuje wdrapać się na nią, co wygląda naturalnie i skłania nieufne ryby do szybszego ataku.
Konik polny (rys. 13). Typowa przynęta do łowienia powierzchniowego, między innymi na dotyk. Można ją jednak umieszczać także pod powierzchnią wody. Koników ubywa w miarę chemizacji rolnictwa, ale ciągle jeszcze można ich nałapać na suchych łąkach, pastwiskach. Do dłuższego przechowywania raczej się nie nadają.
Na haczyk, wielkości zależnej od rozmiarów owada, zakłada się w całości, po uśmierceniu lekkim prztyczkiem w główkę. Najpewniej i najłatwiej jest ostrze wprowadzić w odwłoki wyprowadzić w części piersiowej. Wtedy jednak często haczyk więźnie w przełyku ryby. Toteż lepiej wbić go od strony karku, wyprowadzając ostrze przez głowotułów (ściślej – przedtułowie, ale nie chodzi tu o lekcję anatomii owadów). Skuteczna letnia przynęta na klenie, jelce i bolenie.
W niektórych okolicach z dobrymi wynikami łowi się płocie na konika pozbawionego skrzydeł i odnóży skokowych. Trzeba je odrywać pojedynczo, ostrożnie, żeby nie uszkodzić tułowia. Ostrze wprowadza się od tylnej strony odwłoku, z wierzchu i wyprowadza przez kark. Tak spreparowany i założony konik przypomina raczej larwę chruścika – i taką też wykazuje skuteczność.
Mięso. Przynętę niewiele ustępującą ochotkom stanowią ich wielkości (do dwóch centymetrów długości, tyleż milimetrów szerokości) paski mięsa wołowego – nie poprzerastanego (zadniego). Łowi się tak samo jak na naśladowane larwy. Gdy tylko mięso się odbarwi i choćby trochę zróżowieje, trzeba na haczyk założyć nowy skrawek. Szczególną skutecznością ta przynęta wyróżnia się w zimie, przy łowieniu podlodowym. Można wtedy stosować kawałki mniejsze, z mięsa gorszego gatunku – choćby z mielonego. Większe paski natomiast, kilkucentymetrowe, zakłada się na miętusy.
Na przynętę nadają się również wątroba, śledziona i rdzeń kręgowy różnych zwierząt. Zakłada się dość duże kostki lub bryłki. Rdzeń jest odporny na wymywanie; pozostałe trzeba co pewien czas wymieniać.
Jelita drobiowe (rys. 14). Z kaczki, gęsi, bażanta lub gołębia, stanowią dobrą przynętę na porę chłodną, od września do kwietnia. Muszą być świeże, wypełnione naturalną treścią; im pełniejsze, tym lepiej.
Pewien kłopot sprawia zachowanie tej zawartości podczas łowienia. Aby utrzymać stan wypełnienia, haczyk (kryształ nr 1 albo 1/0, najlepiej bezłopatkowy) przeprowadza się na wylot przez obie ścianki (około centymetr od krawędzi odcinka) (rys. 14) i ciągnie się dalej, tak aby przeszło także pięć centymetrów przyponu. Następnie wsuwa się go do wnętrza jelita. Palcami z zewnątrz przepycha się do dołu.
14. Jelita drobiowe
a – świeże, b – system „Madison”.
Gdy już się znajdzie na miejscu, trzeba grot wyprowadzić na zewnątrz, przypon zaś zaciągnąć, zamykając w ten sposób jelito od góry.
Przynęta skuteczna szczególnie na klenie, sumy, miętusy. Przepuszcza się ją z prądem przy dnie. Na Zachodzie od dość dawna zdobywa popularność inne jej zastosowanie. Dziesięciocentymetrowe odcinki pustych jelit kurzych, zgarbowane i zabarwione na czerwono, ściąga się na sposób spinningowy. Sposób założenia na kotwiczkę (rys. 14) sprawia, że rurka działa trochę jak fujarka, pod wpływem ruchu wody wpadając w drgania. Jej czarowi nie mogą się oprzeć sandacze.
Ser. Przyjęło się u nas nie uważać tej przynęty za zwierzęcą, i to znacznie wcześniej, niż producenci amerykańscy zaczęli wytwarzać sery roślinne. Trudno orzec, co spowodowało taką klasyfikację. Wiadomo natomiast, co było jej skutkiem: łowienie na serek pstrągów i lipieni w wodach; w których zastrzeżono dla nich sztuczną muszkę, dopuszczając jednakże przynęty roślinne, aby wędkarzom umożliwić korzystanie z towarzyszących ryb spokojnego żeru.
Na przynętę nadają się rozmaite rodzaje sera: zarówno żółte (gouda, edamski, ementaler), jak i topione. Istotne, by właściwie dobrać twardość. Ma ona umożliwić trzymanie się haczyka, ale nie przeszkadzać w zacinaniu. Sery żółte dobrze jest poprzedniego dnia włożyć do zimnego mleka, żeby dobrze namokły. Należy jednak mieć na względzie, że w wodzie mają one skłonności do twardnięcia. Trzeba więc przynętę co pewien czas sprawdzić i ewentualnie wymienić na świeżą.
Na haczyk (nr od 4 do 10) zakłada się kostki: twardsze i mniejsze (niespełna centymetr) w wodach wartkich, miększe i nieco większe (około centymetra) – w spokojnych. Aby uniknąć przecinania kostki, lepiej nawlec ją od strony przyponu. Nie jest przy tym niezbędna igła; można sobie poradzić po prostu zapałką (rys. 15). Sery miękkie, np. topione, można na haczyku ulepiać w nieforemne bryłki.
Przynęta skutkuje na leszcze, płotki, karpie, klenie, świnki i wiele jeszcze innych ryb. Tradycyjnie – i nie bez racji – uważa się ją za przysmak brzan. W ich wypadku szczególnie dobre wyniki daje tzw. serek cielęcy, będący w istocie ściętym mlekiem z żołądków młodych cieląt. Ten specjał o niezwykle ostrym zapachu można dostać w rzeźniach.
15. Przynęty pochodzenia zwierzęcego
a – ser, b – krew bydlęca (w gazie i na wacie).
Krew bydlęca. Stosuje się w postaci płynnej lub ściętej. Można ją przetrzymać w zamrażalniku. Nadaje się przede wszystkim na chłodne pory roku.
Skrzepniętą zakłada się na haczyk w postaci wykrojonych kostek albo ugniecionych kulek. Dla lepszego trzymania się można ją schować do woreczka z gazy (rys. 15). Świeżą, płynną, nasącza się watkę owiniętą na kotwiczce. Woda wymywa ją dość szybko; trzeba wtedy tamponik zanurzyć ponownie. Przynęta specyficzna na klenie, ale biorą też inne ryby.
Bułka, chleb. Bardzo dobre przynęty, pod warunkiem właściwego stosowania. Najlepsze wyniki dają sam miąższ lub kawałek skórki z nim. Pieczywo musi być świeże, puszyste; chleb – pszenno-żytni, dobrze wypieczony. Starsze, kilkudniowe, trzeba przed użyciem nawilżyć nad parą. Kromki bułki umieszcza się na podstawce w naczyniu z wrzącą wodą (rys. 16). Można użyć szybkowaru ze specjalną wkładką. Cały bochenek wymaga, rzecz jasna, większego naczynia, a oprócz tego konieczne jest nakłucie skórki w kilku miejscach. Tak odświeżone pieczywo należy przechować w folii aluminiowej lub plastikowej – jeżeli nie wydziela żadnych zapachów; powinna być specjalna do celów spożywczych. Można też je zawinąć w czystą, lekko zwilżoną ściereczkę lnianą. W tym wypadku również w najbliższym otoczeniu nie powinny się znajdować żadne produkty mocno pachnące; chleb bowiem silnie chłonie zapachy.
16. Pieczywo
a – odświeżanie bułki na parze, b – zakładanie na haczyk miąższu samego,
c – ze skórką, d – pasty chlebowej.
Sposobem na wykorzystanie pieczywa starszego, co najmniej czterodniowego, jest sporządzenie pasty. Bryłę miąższu, zamoczoną przez zanurzenie na kilka sekund w wodzie, ugniata się w bardzo czystych (zapachy!) dłoniach, aż powstanie jednorodna, ciągnąca się biała pasta; przy chlebie zbyt świeżym trudno uniknąć grudek, masa zaś przyjmuje odcień siwy. Następnie dobrze się ją wyciska w ściereczce, aby usunąć jak najwięcej wody. Konsystencję sprawdza się nad wodą: bryłkę pasty na dużym haczyku, np. nr 2, zarzucić na odległość około 20 m i natychmiast ściągnąć z powrotem. Jeśli wytrzyma, znaczy to, że jest zbyt twarda. Trzeba dodawać po odrobinie wody i ugniatać, aż haczyk wróci pusty.
Gotową pastę przechowuje się w folii aluminiowej lub plastikowej. Tuż przed łowieniem można ją uatrakcyjnić przez dodanie któregoś z zapachów naturalnych (suszone jętki, chruściki). Co jakiś czas trzeba na nowo ugniatać, by przywrócić właściwą miękkość.
Miąższ układa się na całym haczyku i lekko ugniata na trzonku przy łopatce, reszcie pozwalając zachować naturalną nieregularność (rys. 16). Tak ułożona przynęta trzyma się nie najmocniej. Wymaga więc delikatnego zarzucania, a najlepiej – wkładania do wody, i to raczej stojącej. Niezbyt długo też się trzyma; po kilku minutach trzeba już na ogół założyć nową, co zresztą świadczy, że szybko się rozpada, a więc dobrze wabi ryby.
Mniejsze kawałki skórki przekłuwa się raz, większe – dwa razy, tak aby grot i łopatka znalazły się po tej samej stronie. Po której – to zależy od rodzaju zastosowania. Jeśli przynęta ma pozostawać cała w wodzie, unosząc się w toni lub spoczywając na dnie, lepiej żeby grot wystawał na zewnątrz, łuk zaś był skryty w miąższu. Kiedy skórka ma pływać po powierzchni, zakotwiczona ciężarkiem do dna, praktyczniej jest i miąższ, i ostrze skierować w dół. W ten sposób łowi się karpie na płyciznach.
Pastę nakłada się jak wszelkie inne – nieregularnymi bryłkami, skrywającymi cały haczyk z wyjątkiem ostrza (rys. 16).
Na płocie i krąpie lepiej używać kawałków bułki niewielkich, około 1 cm, na odpowiednio małym haczyku. Na karpie i klenie – większych, kilkucentymetrowych; rozmiar pudełka od zapałek bynajmniej nie oznacza przesady. Leszcze równie chętnie biorą kawałki większe, ale raczej chleba niż bułki.
Ciasta. Przynęta szczególnie dogodna dla wędkarzy miejskich. Można kupić gotowe mieszanki, które tylko pozostaje rozrobić. Jeśli pochodzą z firmy legitymującej się doświadczeniem na krajowych łowiskach, zapewniają wysoką skuteczność. Ale też i samemu czasem przyjemnie takie ciasto przyrządzić. Przepisów istnieje dużo; tu ograniczymy się do takich, które wskazują kierunki poszukiwań; reszta pozostaje kwestią pomysłowości i doświadczenia. Na początek kilka uwag ogólnych.
Ciasto powinno być miękkie, co osiąga się nie tylko przez dobór składu, ale także przez odpowiednie wyrobienie. Atrakcyjność można z reguły zwiększyć przez dodanie naturalnych substancji zapachowych: mielonych ususzonych jętek, miażdżonych ślimaków, ugotowanej i pogniecionej pozostałości po wykorzystaniu mięsa raka (głównie pancerz), wywaru z chruścików gotowanych wraz z domkami pod przykryciem, na małym ogniu, przez niespełna godzinę itd. Wygniatać warto w woreczku foliowym, by uniknąć bezpośredniego stykania się rąk z mało czasem apetycznymi dodatkami.
Istotne znaczenie ma także kolor ciasta. Nie ma tu jednak powszechnie obowiązującej recepty. Trzeba po prostu za każdym razem dobierać do łowiska. Czerwony, zielony, niebieski, brązowy uzyskuje się raczej za pomocą barwników spożywczych; żółty – o najpowszechniejszym zastosowaniu – także przez dodatek żółtka kurzego albo szafranu.
Jak zawsze, liczy się świeżość. Najlepiej, kiedy ciasto przygotowuje się bezpośrednio przed łowieniem. Ale w większości wypadków można je także przetrzymać w lodówce.
Na haczyk nakłada się nieforemne bryłki, wielkości dostosowanej do charakteru oczekiwanej ryby (rys. 16): od jedno do kilkucentymetrowych. Istotne przy tym, aby nakładać je czystymi rękami. Jeśli to trudne do osiągnięcia (zapach nikotyny lub smarów samochodowych nie zawsze można całkowicie usunąć, a potrafi on zniweczyć całą atrakcyjność przynęty), można sobie w ostateczności pomóc patyczkiem, szczypcami, jakąś rurką. W wypadku ciast bardzo miękkich dobrze sprawia się strzykawka lekarska.
Ciasto podstawowe, dające możliwość licznych modyfikacji smakowych i zapachowych: Miąższ białego chleba lub bułki zmieszać z niewielką ilością (jedna część na pięć) ugotowanych na miękko ziemniaków i łyżeczką mąki pszennej. Ugniatać do uzyskania jednorodnego ciasta. Pod koniec dodać trochę tłuszczu (najwygodniej – oleju, np. sojowego, słonecznikowego); przyda rozciągliwości i zapobiegnie przedwczesnemu wysychaniu oraz rozpuszczaniu w wodzie. Dodatek utartego ząbka czosnku nada ciastu szczególną atrakcyjność dla leszczy, krąpi i płoci. Żółte zabarwienie można z kolei uzyskać wgniatając żółtko, jedno na każdy średniej wielkości ziemniak. Lepsze jest z jajka ugotowanego na twardo; można je dodać na każdym etapie. Surowe należy najpierw ugnieść z miąższem chleba albo bułki.
Karasiowe: Całe jajko (białko i żółtko), utarty skrawek czosnku, sporą kroplę miodu ugniatać, dodając mieszaninę mąki pszennej (2 cz.) i ziemniaczanej (1 cz.), aż do uzyskania spoistej masy.
Słodkie, na leszcza, karpia, płoć: Szklankę kaszy mannej mieszając ugotować w szklance wody. Po przestygnięciu ugnieść z łyżeczką margaryny, stołową łyżką cukru i niewielką ilością (pół torebki) cukru waniliowego. Dodatek szczypty szafranu przyda koloru żółtego, szczególnie atrakcyjnego w wodach ciemnych i mętnych. Jeśli na łowisku zajdzie konieczność dogęszczenia, to dodać odrobinę surowej manny.
Drożdżowe: Przyrządza się z mąki, cukru, mleka z drożdżami i odrobiny soli, tak jak zwykłe ciasto do wypieków. Gęstość reguluje się ilością mąki. Skuteczność można podnieść przez domieszanie białych robaczków, siekanych dżdżownic lub któregoś z dodatków naturalnych.
Wersja uproszczona, do sporządzenia nad wodą: Mąkę pszenną mieszać wytrwale z po trochu dozowaną wodą z łowiska, aż gęstość będzie dobra do nakładania na haczyk. Dodatek oleju jadalnego zapobiegnie klejeniu się do palców. Skuteczna zwłaszcza przy nęceniu papką z otrąb wymieszanych ze śrutą pszenną.
Błyskawiczne na płoć, leszcza, jazia, krąpia: Świeżo zebrane chruściki ugnieść w garnuszku z jętkami. Powstałą masę urobić z mąką pszenną i żółtkiem. Uzyskanie ciasta ułatwi dodatek wody – najlepiej wziętej z łowiska.
Francuskie: Do mleka, ostudzonego i przegotowanego, dodawać, stale mieszając i ugniatając, grubą mąkę. Powstałą ciastowatą masę uformować w placek, który następnie umieszcza się na patelni i ogrzewa na niewielkim ogniu, nadal ugniatając i mieszając, aż osiągnie stan wyraźnie kleisty. Wówczas dodaje się żółtko, ugotowane na twardo i dobrze rozdrobnione, oraz kilka gotowanych ziemniaków – i ugniata ponownie.
Kukurydziane: Cztery części kaszki kukurydzianej i jedną część mąki dobrze wymieszać i wsypać do osłodzonej, (łyżka cukru na pół kilo kaszki) wrzącej wody, stale mieszając i ugniatając, tak by powstała gęsta i twarda masa. Po ostygnięciu ulepić bryłę, z której wyszczypuje się nieforemne kawałki do zakładania na haczyk. Dobre na karpie i leszcze, zwłaszcza tam, gdzie są przyzwyczajone do kukurydzy – albo wskutek używania jej na przynętę, albo dzięki nadwodnym jej uprawom.
Kartoflane: Przetrzeć ugotowane, obrane i dobrze ostudzone ziemniaki dodać soli, cukru lub innych substancji smakowych. Następnie dosypać mąki i wszystko razem wygnieść tak, żeby się nie lepiło. Uformować gomółkę, którą gotuje się pół godziny. Trzeba ją potem pokroić na mniejsze kawałki; lepiej się przechowują. Dobra przynęta na karpie, leszcze, płocie.
Serowe, na brzany: Miąższ z białego pieczywa ugnieść z tłustym żółtym serem, a następnie domieszać trochę łoju wołowego lub baraniego.
Serowe, na krąpie i leszcze: Zleżały twaróg utrzeć, dodać łyżkę miodu i nieco wody. Stopić w garnuszku i dodać tyle mąki pszennej, żeby uzyskać ciągnące się ciasto.
Słodowe: Zielone kiełki jęczmienia (można wyhodować samemu) ususzyć w piecyku, przyrumienić, zemleć (np. w młynku do kawy), zmieszać z niewielką ilością mąki i wygnieść z ostudzonymi gotowanymi ziemniakami. Z uzyskanego ciasta uformować kluchę, którą następnie trzeba ugotować. Potem ponownie ugnieść z odrobiną miodu albo syropu, dodając też nieco anyżu – kilka kropel olejku lub szczyptę utłuczonych ziaren. Ciasto powinno być sporządzone najdalej na dzień przed łowieniem.
Z płatków owsianych: Dodać do nich gotowanych ziemniaków i ugnieść na ciasto. Podobne ciasto można otrzymać używając, zamiast płatków, mąki pszennej, dobrze wyprażonej na czystej patelni. Na haczyk zakładać nieregularne kęsy, tak jak się je wyrywa z bryły.
Kluseczki: Jednakowe ilości ziemniaków gotowanych, surowych tartych i mąki zmieszać, dodać smaku, zapachu i barwnika. Wyrobić na wałeczki, pociąć je na porcje i wrzucić na wrzątek. Po wypłynięciu są gotowe do założenia na haczyk; trzeba więc zawczasu uformować kluski odpowiedniej wielkości. Nie tracą wartości po kilku dniach.
Omlet: 3 dkg masła utrzeć z solą i trzema żółtkami. Dodać trzy obrane gotowane ziemniaki, trochę mleka i grubą mąkę. Na koniec dodać piankę z trzech białek i ciasto wylać na patelnię posmarowaną tłuszczem i posypaną mąką. Smażyć do zrumienienia. Placek powinien mieć grubość około półtora centymetra. Kraje się na kostki, do zakładania na haczyk.
Kulki proteinowe. Przynęta daty całkiem świeżej. W latach siedemdziesiątych londyński doker Fred Wilton wyczytał, że konie szybko się uczą spośród różnych rodzajów pokarmu wybierać ten odznaczający się najwyższą zawartością białka. Dlaczegóż miałyby im przenikliwością instynktu ustępować karpie, uważane za najinteligentniejsze ryby słodkowodne? Jął wtedy zestawiać pochodne kazeiny, drożdże, soję – co tylko cechowało się wysokim stężeniem tego ważnego składnika (życie jest formą istnienia białka, bądź co bądź).
Wyniki przeszły oczekiwania. Już w roku 1976, jak się szacuje, na HPB (high protein bajt = przynęta wysokobiałkowa) złowiono w Anglii przeszło połowę okazowych karpi. Opracowano liczne receptury, pojawiły się zestawy gotowe.
Z tego, co względnie dostępne u nas w kraju, można sporządzić mieszankę o składzie: jedna część drobno sproszkowanych drożdży winnych (lub lepiej piwnych, niestety trudniejszych do zdobycia; piekarnicze zbyt pachną) plus dwie części odtłuszczonego mleka w proszku (to takie, które się łatwo rozpuszcza w wodzie gorącej; można też użyć po prostu kazeiny, ale o nią niełatwo) i dwie części mączki sojowej (raczej przyjdzie zemleć samemu). Do tego składniki smakowo-zapachowe, wedle uznania i przyzwyczajeń ryb w zbiorniku czy rzece. Podstawę stanowi zwykle mieszanina drobnych mączek: pszennej, jęczmiennej i owsianej; nie więcej niż dwie części, by zbyt nie ?rozcieńczać” białka. Pozostaje przyperfumować suszoną krwią, anyżkiem, czekoladą, esencjami owocowymi – co komu fantazja i doświadczenie podpowiedzą.
Wszystko razem dobrze wymieszać, wyrobić z wodą na gęstą papkę. Uformować bryłki wielkości orzecha, obtoczyć w białku kurzym i sparzyć we wrzącej wodzie. Zbyt długo trzymane mogą nadto stwardnieć. Za miękkie jednak będą ściągały ryby drobne.
Na rynku jest już dużo doskonałych mieszanek gotowych, z których kulki sporządza się według przepisu na opakowaniu.
Haczyk najczęściej 12-14. Kulki można przywiązać żyłką długości od pół do kilku centymetrów. Może być bardzo cienka (tzw. bezwytrzymałościowa, o średnicy nawet 0,03). Ma ona tylko wciągnąć haczyk do pyska ryby połykającej przynętę. Metoda, zwana włosową, nadaje się także do przynęt innych, np. ziemniaków (rys. 19c).
Kasza manna (kukurydziana, proso). Zagotowuje się wodę z dodatkiem cukru, zapachu (anyżek, wanilia, kminek, czosnek) i barwnika. Wsypuje się taką samą objętość suchej kaszki (manny, kukurydzianej, prosa) i zagotowuje ponownie. Bardziej kleistą masę uzyskuje się sypiąc kaszkę na zimną wodę, tak by powstała lekka papka. Dodatki te same. Podgrzewa się na małym ogniu do zgęstnienia i wyrabia na ciasto. Zbyt rzadkie można na gorąco dogęścić dodatkiem suchej kaszki lub bułki tartej. Zbyt gęste – rozprowadzić ugniecionym gotowanym ziemniakiem.
Na haczyk nakłada się kostki (rys. 17) wielkości dobranej do rodzaju oczekiwanej ryby. Czyste kasze są brane głównie przez karpie, leszcze i duże krąpie. Przez dobór smaku, zapachu i barwy można ich zastosowanie rozciągnąć także na inne ryby.
17. Kasza, ziarna
a – manna, b – pęczak, c – drobna kasza jęczmienna, płatki owsiane, d – pszenica.
Pęczak. Najprostszy sposób przygotowania polega na gotowaniu około godziny na wolnym ogniu. Jeśli wody zanadto ubędzie, trzeba dopełnić wrzątkiem, aby cała kasza była zakryta. Gotową odcedzić i rozsypać cienką warstwą, żeby szybko wystygła. Ziarna powinny być bardzo miękkie, ale nie rozchodzić się. Ten właściwy punkt łatwiej uchwycić używając termosu. Suchą kaszę zalewa się w nim nieco większą niż dwukrotną objętością wody i zamyka. Czas trzymania trzeba ustalić doświadczalnie. Najczęściej mieści się on między trzema a czterema godzinami.
Na haczyk (nr 16, 18) zakłada się jedno lub kilka ziaren (rys. 17). Biorą leszcze, płocie, świnki i liczne inne ryby karpiowate. W niektórych wodach lepiej sprawdza się pęczak barwiony. Zwykle też właściwości poprawia przydanie zapachu, najlepiej z przynęt naturalnych.
Kasze drobniejsze trudno się nakłada na haczyk. Kto ma jednak cierpliwość, może zaskakujące wyniki osiągnąć ze zwykłą jęczmienną. Kilkanaście jej ziaren trzeba nawlec na cienki haczyk o długim trzonku, ciasno, tak aby skryły go całkowicie i przypominały segmentowany tułów larwy.
Płatki owsiane. Drobniejsze rozłożyć na kawałku gazy, zwinąć i polewać wrzątkiem, bez ugniatania. Dobrze sparzony zwitek ostrożnie rozprostować, ostudzić i nieco podsuszyć. Na przynętę odrywa się z powstałego placka bezkształtne kawałki, tak jak odchodzą od gazy. Duże płatki sparzyć bardzo krótko i nakładać pojedynczo (rys. 17); odrobina tłuszczu zapobiegnie ich sklejaniu. Główna trudność polega na uchwyceniu tego punktu: żeby zmiękły, ale nie zanadto; dawały się nawlekać, ale nie rozpadały. Jednym ze sposobów jest przelewanie wrzątkiem na sitku. Jak długo, i jaką ilością – to już trzeba dobrać. Kto się z tym upora, zyskuje doskonałą przynętę na wiele ryb, zwłaszcza na leszcze i płocie.
Pszenica. Im większe ziarno, tym lepsza przynęta. Najważniejsze jednak jest dobre przygotowanie. Biały miąższ powinien wybrzuszyć się na zewnątrz pękniętej łupiny, która jednak nadal ma utrzymywać ziarno w całości. Wymaga to najpierw całodniowego moczenia w zimnej wodzie. W tej samej się następnie kilka godzin gotuje na małym ogniu. Aby w trakcie tego nie doszło do rozpłynięcia się ziaren, umieszcza się je w dobrze zawiązanej starej pończosze nylonowej. W niej też się później odcedzone trzyma. Jakość przynęty dodatkowo podnosi dodanie ziemniaka. Podczas gotowania rozpływa się on całkowicie. Jeśli jeszcze pod koniec doda się posiekany ząbek czosnku, to można oczekiwać skuteczności niebywałej.
Inny sposób przygotowania polega na sparzeniu w termosie. Jedną trzecią jego pojemności wypełnia się pszenicą i dopełnia wrzątkiem. Po dziesięciu minutach wodę trzeba zlać i naczynie ponownie uzupełnić wrzątkiem. Po trzech – czterech takich operacjach zamykamy na dobre. Po kilkunastu godzinach przynęta jest gotowa do nakładania. Ziarno naciśnięte palcem powinno dać się rozgnieść bez oporu.
Na haczyk (złocony, nr 16 lub 18) nakłada się od strony pełnej łupiny, tak by ostrze przez pęknięcie wyszło na zewnątrz (rys. 17). Skuteczna zwłaszcza na płocie, przy łowieniu z piaszczystego dna. Ziarno całkowicie pozbawione łupiny można barwić, zwiększając w ten sposób zakres stosowania.
Podobnie jak pszenicy można używać żyta i innych zbóż. Nie są one jednak tak popularne, a tym samym i nie tak skuteczne; należy pamiętać, że dopiero powszechne stosowanie przyzwyczaja ryby do tego rodzaju przynęt.
Siemię konopne. Przynęta niezwykle skuteczna, ale i bardzo trudna. Dużą popularność zyskała na Zachodzie, gdzie sprzedaje się odmiany o ziarnie dużym, wielkością i kolorem przypominającym pieprz. Na naszych targowiskach spotyka się też już różne ich rodzaje. Trzeba spomiędzy nich wybrać ziarna ciemniejsze (dojrzalsze) i większe. Moczy się je dobę albo dwie, następnie zmienia wodę i szybko zagotowuje. Kiedy zaczną pękać, odcedzić je i na kilka minut zalać wodą zimną. Rozłożyć, aby lekko przeschły, i umieścić w chłodnym miejscu.
Do konopi używa się specjalnych haczyków, o bardzo długim grocie i równie krótkim trzonku; niemal sam tylko łuk kolankowy z łopatką (rys. 18). Z ich braku można stosować zwykłe o krótkim trzonku, nr 16, 18 i mniejsze. Zakłada się tak, aby ostrze na zewnątrz wystawało od strony kiełka, przy czym kierunek wprowadzenia różni się zależnie od tego, czy ziarno jest całe pokryte łupiną (z wyjątkiem pęknięcia, rzecz jasna), czy częściowo, czy wcale (łuszczone). Jest to pokazane na rysunku. Łatwiejszy i nie mniej skuteczny sposób polega na wciśnięciu łuku w rozwarcie łupiny. Przy łowieniu na konopie nie ma niemal zarzucenia bez brania. Dobrze jednak, jeśli uda się wykorzystać co trzecie.
Są one przynętą przede wszystkim na płocie. Skutkują też na inne ryby, jeśli tylko się je przyzwyczai wcześniejszym nęceniem. Można do niego wykorzystać drobną pozostałość po przebraniu siemienia, wybraniu ziaren dużych. Podobnie można używać siemienia lnianego, o jeszcze drobniejszych ziarnach.
Groch. Nadaje się tylko świeży, z ostatniego zbioru. Gatunek nie odgrywa roli, ale należy unikać mieszanki kilku – a z takimi, niestety, najczęściej się spotykamy. Stąd duże kłopoty z przygotowaniem, gdyż każda odmiana w innym czasie dochodzi do właściwej miękkości. Po całodziennym moczeniu opłukanego grochu płucze się go ponownie i gotuje w trzykrotnej objętości wody, nie dopuszczając do zbyt energicznego wrzenia. Nie wolno przerwać, bo stwardnieje; toteż uzupełniać należy tylko wrzątkiem. Pod koniec można dodać nieco soli. Nie mieszać! Po około dwóch godzinach gotowania trzeba pilnie uważać, gdyż w parę minut po osiągnięciu właściwej konsystencji groch zamienia się w zupę. Ziarna powinny pod lekkim naciskiem palca zgniatać się jak masło, ale nie rozpoławiać się. Gdy większość taki stan osiągnie, odcedza się i rozsypuje dla osuszenia – np. na kilku warstwach papieru.
18. Konopie – ziarno kuliste (u nas nie spotykane) oraz zwykłe z całą łuską, bez łuski i odłuszczone częściowo; poniżej – przypon obciążony nawiniętym drutem miedzianym
Można też opłukany groch pogotować kilkanaście minut, a następnie na noc przełożyć do termosu, albo dobrze zawinąć w gazety i koce lub puchowe poduszki – jak to się czyni gotując na sypko kaszę gryczaną.
Haczyk, o krótkim trzonku i okrągłym łuku, nr 8 – 12, wprowadza się tak, aby skrył się cały, spinając obie połówki – czyli prostopadle do bruzdy (rys. 19). Ostrze nie musi wystawać, choć nie zawadzi, jeśli odrobinę będzie widoczne.
Przynęta doskonała na klenie, jazie, leszcze, brzany, a także płocie i jelce. Można też stosować groszek konserwowy; świeżemu ustępuje tylko zapachem. Podobnie łowi się na fasolę, bób, kukurydzę. Ta ostatnia jest doskonała zwłaszcza na karpie i liny. Można używać konserwowej, z puszki.
Ziemniaki. Nadają się przede wszystkim gatunki półmączne, nie rozpadające się po ugotowaniu. Za klejowymi ryby nie przepadają. Gotuje się w łupinie – dopóty, dopóki nie zaostrzony drucik grubości szpilki nie przeniknie miąższu bez trudności. Obiera się dopiero bezpośrednio przed łowieniem.
Na haczyk lub kotwiczkę zakłada się kostki wielkości zależnej od oczekiwanego gatunku ryb, od niespełna centymetrowych po kilkucentymetrowe. Najlepiej nawlekać od strony łopatki, a dopiero potem przywiązywać przypon do żyłki głównej (rys. 19). Z braku igły można haczyk o okrągłym łuku przewlec przez kostkę, wbiwszy od góry i wyprowadziwszy bokiem, a następnie, wyciągnąwszy jeszcze kawałek przyponu, obrócić i wbić w kostkę od dołu.
19. Różne przynęty roślinne
a – groch, b – kukurydza, c – ziemniak (nakładany w całości, w kostkach oraz dowiązany, czyli podawany metodą włosową), d – owoce (mirabelka z pestką, śliwka wydrylowana, jagoda np. czarnego bzu), e – glony.
Przynęta uważana przede wszystkim za karpiową, ale dobrze biorą na nią także leszcze, liny, płocie i klenie.
Owoce. Używa się czereśni, wiśni, śliwek, mirabelek, malin, agrestu i innych – świeżych bądź z kompotu.
Tam, gdzie jest pestka, haczyk wprowadza się tak, aby ją obejmował (rys. 19). W pozostałych wypadkach wprowadza się go w miąższ (np. w drylowanych śliwkach), albo zaczepia nim o mocniejszą część przy szypułce. Przynęta typowo sezonowa, przede wszystkim na klenie, ale dobrze się na nią łowi również amury. Owoce czarnego bzu są brane także przez brzany, płocie, wzdręgi.
Porosty i glony. Do zakładania na haczyk najbardziej nadają się zbierane z kamieni i pali podwodnych długie, nitkowate wstężnice, jasne i lekko zazielenione. Przechowuje się je w naczyniach z wodą, żeby nie zaschły.
Owija się nimi luźno trzonek i częściowo łuk kolankowy, reszcie pozwalając zwisać swobodnie niezbyt daleko poza haczykiem (nr 8 – 12). Nie wolno ściśle owijać grotu. Do haczyków mniejszych (nr 14, 16) można przywiązać przez zwykłe okręcenie nitką. Dobra, choć mało znana przynęta na płocie, wzdręgi, świnki, certy, klenie i jelce od początków lata po wczesną jesień, w wodach płynących.
Pasty syntetyczne. Trudno orzec, czy umieszczenie ich w tym rozdzialiku ma uzasadnienie; chyba jednak bardziej kwalifikują się do przynęt roślinnych niż do jakiejkolwiek innej grupy. Na Zachodzie są już znane od dawna. Największą popularność zdobyły pod firmową nazwą Mystic. Mają postać masy, która wyciśnięta z tubki zastyga. Kolorem najpopularniejszym jest czerwony, ale spotyka się też białe, zielone (groszek konserwowy), żółte. Od dość dawna pojawiają się też u nas, a co pomysłowsi wędkarze próbują korzystać z ich namiastek, w rodzaju zmiękczonej gumy do żucia.
Skuteczność bardzo różna. Najlepsza w wodach bieżących wiosną i późną jesienią; latem – prawie żadna. Czasami na czerwony Mystic łowi się ryby znacznie drobniejsze niż na ochotkę, kiedy indziej brań prawie nie ma, podczas gdy na kąski naturalne coś jednak idzie. Toteż bardzo często rezygnuje się z niewątpliwej zalety pasty, jako nowoczesnego udogodnienia uwalniającego od męczenia się z tradycyjnymi przynętami naturalnymi, i używa w połączeniu z nimi. Do popularniejszych należą kanapki z ochotką i białym robaczkiem (rys. 20). W niektórych wypadkach kropelka Mysticu daje tę dodatkową korzyść, że ogranicza ruch żywej przynęty, nie pozwalając jej się zsuwać na przypon.
20. Pasta syntetyczna – sama, z ochotką i z białym robaczkiem
Na haczyk, najlepiej niklowany, nakłada się pastę tak, aby jej bryłka skryła cały łuk kolankowy: żadnych wałeczków czy klusek zakładanych na ostrze. Często zauważa się zastanawiającą regularność: brania są lepsze, gdy metal kontrastuje z pastą, np. czerwony Mystic i haczyk właśnie niklowany.
Żywe rybki, czyli żywiec, stanowią przynętę niewątpliwie najskuteczniejszą. Nie znaczy to, iż najbardziej doradzaną. Należy się liczyć, że ze wzrostem znaczenia ruchów ekologicznych ten stosunek do korzystania z żywych rybek jako przynęty będzie się dalej upowszechniał.
Trudno też zaprzeczyć, że metoda jest mało sportowa, raczej bierna, a zarazem w pewnych okolicznościach nadmiernie skuteczna w zestawieniu z ograniczoną zasobnością łowisk. Z drugiej jednak strony niemal wyłącznie na żywca można łowić naprawdę duże okazy typowych drapieżników, zwłaszcza szczupaków. Toteż jedynym obowiązującym u nas ograniczeniem jest zakaz stosowania jako żywca ryb objętych ochroną, a więc także niewymiarowych.
Większe ryby przynętowe łowi się po prostu na wędkę. Mniejsze wychwytuje się podrywką. Zalecana przez niektórych autorów metoda, polegająca na zarzucaniu tej siatki od góry (rys. 21), sprawdza się raczej w wodach głębszych, z łódki. Nader obfitym źródłem bywają częściej wąskie rowki. W nich taka technika nie wchodzi w rachubę. Także w otwartej wodzie płytkiej, a właśnie przy brzegu najczęściej się żywca poszukuje, skutkiem takiego zarzucania okaże się głównie składanie stelażu podrywki i nagarnianie mnóstwa mułu. Może się w nim i rybka znajdzie. Wypada więc raczej polecić posługiwanie się w sposób zgodny z nazwą: zanurzanie, czekanie aż drobiazg napłynie i podrywanie. Mimo odruchu ucieczki w górę coś zawsze zostanie.
W wodach płynących dobrym źródłem żywców może być pułapka sporządzona z butelki z wypukłym dnem (rys. 21). W szklanej trzeba w środku wybrzuszenia wybić otwór o średnicy 2 – 2,5 cm. W wygodniejszych plastikowych, z bardzo przeźroczystego tworzywa, rzadko dno bywa wystarczająco wypukłe. Toteż lepiej wyciąć całe i wkleić stożkową część z drugiej butelki. Szyjkę trzeba bądź owiązać rzadką gazą, bądź zamknąć korkiem z rurką; w każdym razie powinien być zapewniony możliwie swobodny przepływ wody przy jednoczesnym uniemożliwieniu rybkom ucieczki. W butelce umieścić nieco drobnej przynęty (np. bułki tartej) i uwiązaną do grubej żyłki lub linki zarzucić szyjką pod prąd. Gdy chodzi o rybki powierzchniowe, podwiązuje się ją do deseczki lub innego pływaka.
Do przechowywania krótkotrwałego wystarczą powszechnie dostępne sadzyki. Niektóre są dwuczęściowe: w szczelnym pojemniku mieszczą wyjmowaną ażurową część na ryby (rys. 21). W miarę możliwości należy starać się umieszczać ją bezpośrednio w łowisku; byle nie w nazbyt silnym nurcie. Do przewożenia na niewielkie odległości i w porach chłodnych trzeba do zasobnika wlewać wody tylko tyle, by dobrze zakryła grzbiety rybek. W cienkiej warstwie łatwiej się ona dotlenia.
21. Żywe rybki
a – łowienie podrywką narzucaną od góry, b – podciąganą od dołu, c – pułapka z dwóch butelek plastikowych
(szyjka dolnej wklejona w miejsce odciętego dna górnej), d – sadzyk do przechowywania krótkotrwałego.
Z tego samego powodu do przewiezienia na większą odległość umieszcza się żywczyki w torebce plastikowej, napełnionej niewielką ilością wody i zawiązanej. W samochodzie czy pociągu ten pojemniczek układa się tak, by warstwa wody była jak najszersza, wysoka zaś tylko na tyle, ile trzeba rybkom do pływania. Jeszcze lepiej, jeśli torebkę się umieści w przewoźnej lodówce z wkładami chłodzącymi. Zgoła rewelacyjne wyniki dałoby napełnienie jej tlenem zamiast powietrza; ale dla większości naszych wędkarzy to jeszcze śpiewka przyszłości.
Na czas dłuższy przechowuje się na sposoby ocierające się bądź o akwarystykę, bądź nawet o niewielkie hodowle, w których rolę stawu może pełnić np. basenik na działce. Chłód i cień pomagają rybkom wytrwać w dobrej formie. Dokarmiać siekanymi dżdżownicami, ochotkami, rurecznikami itd.; nigdy – wyrobami mącznymi. Hodowlę trzeba stale kontrolować. Ewentualne śnięte sztuki natychmiast usuwać.
Przez kilka tygodni można żywe rybki przetrzymać w dowolnej części lodówki, w dużej puszce (jak od ogórków) albo pojemniku plastikowym. W tej temperaturze znacznie się spowalniają procesy życiowe, nie trzeba więc dawać pokarmu. Przez pierwszych kilka (a przynajmniej dwa) dni trzeba jednak wodę wymieniać na czystą, wolną od wydalin.
Na haczyk zakłada się tak, żeby jak najmniej rybkę uszkodzić i zostawić jej jak największą swobodę ruchu. Pierwszy warunek najlepiej spełnia zaczepienie o wargę dolną lub górną. W porach chłodnych, kiedy potrzeby oddechowe są znacznie mniejsze, można haczyk przewlec przez obie wargi (rys. 22), co daje lepsze, pewniejsze trzymanie się rybki. Nieco trudniej utrzymać ją dłużej w dobrym stanie zaczepiając za grzbiet – albo pod pierwszy twardy promień płetwy grzbietowej, albo w jej okolicy głębiej, za mięsień. Haczyki pojedyncze mają zastosowanie powszechne; kotwiczki – raczej na szczupaka.
Dość morderczy sposób polega na uwiązaniu kotwiczki podwójnej dratwą lub żyłką przewlekaną za pomocą igły pod skórą, koło płetwy grzbietowej. Zwłaszcza kiedy groty pozostają zwrócone w dół, obejmują tułów, zacięcia są głębokie, za przełyk. Przynęta bowiem przechodzi przez pysk bez oporu. W mniejszym stopniu, ale również, zjawisko to zachodzi przy ustawieniu kotwiczki na sztorc, grotami do góry. Sposób ten jest podwójnie niesportowy. Ryba, poważnie skaleczona, słabo walczy, a ponadto w wypadku zwrócenia do wody (bo, np. niewymiarowa) ma niewielkie szanse przeżycia.
Dość dawno temu sporą popularnością cieszyły się rozmaite systemiki wielohaczykowe. Obecnie, wobec zmian w regulaminie, ich stosowanie jest zabronione; przynęta może być uzbrojona tylko jednym haczykiem lub kotwiczką.
22. Zakładanie żywca
a – za pyszczek, b – za grzbiet, c – kotwiczka podwójna obejmująca tułów.
Do najczęściej stosowanych żywców należą: karaś, kiełb, ukleja, płoć i wzdręga (tylko wymiarowe), okoń i jazgarz (nieprawda, że trzeba obcinać kolczaste płetwy grzbietowe). Najskuteczniejsze są rybki stanowiące przeważający pokarm naturalny w łowisku. Dopiero w drugiej kolejności można się kierować względami innymi, jak trwałość czy łatwość uzyskania, w czym karaś bije na głowę wszystkie pozostałe. Wielkość przynęty zależy też w znacznym stopniu od wielkości poszukiwanej zdobyczy. Na niewielkie, kilkucentymetrowe piekielnice bierze nawet spokojnego żeru brzana; ale już kilkunastokilogramowego szczupaka trudno skusić na płoć mniejszą niż półkilogramową – a to już piękna samodzielna zdobycz.
Martwe rybki sprawują się najlepiej, gdy są świeże. Gatunki wybiera się tak samo jak w wypadku żywców, ale z zasady nie stosuje się sztuk większych niż 10 cm; odpadają więc chronione płoć i wzdręga. Można używać ryb mrożonych, ale trzeba się wówczas liczyć z osłabieniem ich tkanki.
Do zakładania na haczyk (o długim trzonku i okrągłym łuku) ryba powinna być giętka. Jeśli nie jest, trzeba ją kilkakrotnie poprzeginać w różne strony. Zaczepia się albo przez pyszczek (obie wargi), albo przez oczodoły (rys. 23). Ryby mrożone, zwiotczałe, lepiej chwycić za łukami skrzelowymi. Inny sposób polega na przeprowadzeniu haczyka tuż za płetwą grzbietową; w tym wypadku nie musimy, jak przy rybce żywej, unikać uszkodzenia kręgosłupa. Najpewniejsze ale i najkłopotliwsze jest założenie tak, aby z pyszczka wystawał tylko łuk haczyka, reszta zaś była skryta wewnątrz, a przypon wychodził bokiem w tylnej części tułowia. Trzeba go w tym celu przewlec długą igłą, a potem dołączyć do żyłki głównej. W miejscu wyjścia warto zacisnąć śrucinkę, żeby unieruchomić przynętę. Specjalne obciążanie martwej rybki nie jest w zasadzie potrzebne, ale czasami warto przekłuć jej pęcherz pławny, żeby lepiej tonęła. Rozliczne systemiki, w rodzaju pokazanych na rys. 123, nie wchodzą w rachubę ze względów regulaminowych.
23. Martwa rybka
a – nawlekanie od pyszczka, b – zahaczenie za oczodoły, c – pod łuki skrzelowe,
d – ogonek, e – filecik ze sztuki małej, f – wycięcie płatu ze sztuki większej.
Najczęściej wybiera się sztuki mniej więcej sześciocentymetrowe. Na sumy, duże sandacze i miętusy można użyć większych, dziesięciocentymetrowych. Na klenie, okonie i miętusy w porze zimnej – mniejszych, nawet czterocentymetrowych.
Choć na martwe rybki można łowić wiele gatunków – nawet szczupaka z jednej, a brzanę z drugiej strony – największą skuteczność wykazują w stosunku do sandacza i węgorza. Obaj ci asenizatorzy wodni, czyszczący dno z ryb śniętych, a toń ze schorowanych, cechują się niewielkim przełykiem. Stąd między innymi ograniczenie wielkości przynęty.
Jeśli jednak nie rozporządza się rybami odpowiednio małymi, można użyć ich części. Dwie zyskały sobie szczególną popularność. Jedna to ogonek. Nazwa jest w tym wypadku dość rozciągliwa; jeśli bowiem rybka jest niewielka, to tnie się tuż za głową. Przy większych – w okolicy płetwy grzbietowej, a jeszcze większych – koło odbytu (rys. 23). Przednich części lepiej nie wyrzucać, bo w razie wyczerpania się zapasu można ich także użyć jako przynęty. Ogonek nakłada się na haczyk tak, aby mógł się swobodnie poruszać.
Druga to filecik. Połączenie wysokiej skuteczności z dobrym wykorzystaniem rybki wymaga dość skomplikowanego sposobu wykrawania. Najpierw nacina się skórę od brzucha do grzbietu, nieco skośnie do tyłu, zaczynając u nasady płetwy piersiowej (rys. 23). Następnie prowadzi się nóż wierzchem grzbietu aż do płetwy ogonowej, którą dzieli się na dwie połowy: górna niech zostanie przy prawej, dolna – przy lewej połowie tułowia. Płetwę grzbietową okrawa się przy tym z obu stron. Kolejne cięcie biegnie jamą brzuszną i dalej, omijając płetwę odbytową, do ogonowej. Tam kończy się je tak, aby dolna jej połowa pozostała z lewą stroną tułowia. Teraz wystarczy wsunąć nóż pod skórę przez cięcie pierwsze, za głową, i palcem przycisnąwszy skórę do ostrza pociągnąć, odrywając od tkanki mięsnej płat kończący się przy płetwie grzbietowej. Ostatnim cięciem, poprowadzonym w poprzek mięśni, dochodzi się do szkieletu, a potem, już pod warstwą mięsną, wzdłuż niego na odległość centymetra. Pozostawiając tam nóż, przyciska się do niego mięśnie palcem i kolejnym pociągnięciem odrywa (nie odcina) lewą połówkę od szkieletu. Pozostaje przy niej płetwa brzuszna i dolna połówka ogonowej.
Podobnie oddziela się drugi bok; przy nim pozostaną płetwy: brzuszna, odbytowa i górna część ogonowej. Resztę – szkielet z główną częścią umięśnienia grzbietu – odrzuca się. Jeśli na skórze pozostanie zbyt dużo mięsa, trzeba je ściąć, by warstwa nie była grubsza niż 6 – 8 mm. Trzeba starać się nie uszkodzić łusek, lub uszkodzić je jak najmniej. Im bardziej natomiast będą poszarpane krawędzie, tym lepiej.
Znacznie prościej rzecz wygląda, kiedy rozporządza się rybą większą i decyduje na jej wykorzystanie. Wówczas wystarczy z bocznej części wyciąć pasek o szerokości około 3, długości około 8 cm, z nieco ponad półcentymetrową warstwą mięsa. Łuski również należy zachować możliwie w komplecie.
Filecik z całej połówki przekłuwa się haczykiem dwukrotnie, w miejscu ostatniego cięcia, pozwalając kawałkowi samej skóry zwisać swobodnie. Ten drugi, wycięty z boku ryby, powinien być śrubowo skręcony. Dawniej używano do tego systemików dwukotwiczkowych. Obecnie, wobec ograniczeń regulaminowych, niełatwo uzyskać takie spiralne uformowanie. Toteż i przynęta pewnie straci na znaczeniu.
Oba fileciki właściwą skuteczność na sandacze, szczupaki, sumy i okonie wykazują w ruchu. Toteż używa się ich albo na sposób spinningowy, albo przez podciąganie skokami.
24. Duże przynęty zwierzęce
a – martwa mysz, b – żabka.
Inne zwierzęta wodne i ziemne również mogą służyć za przynętę. Z częściej używanych można wymienić martwą myszkę (rys. 24a); niewiele jej ustępują skutecznością imitacje, wycięte z drewna lub korka i obciągnięte zamszem albo skórką ściągniętą z naturalnego oryginału oraz żabki (rys. 24b); trzeba pamiętać, że niektóre gatunki są objęte całkowitą ochroną).
——————————————